TEKSTY
Opowiadanie inspirowane informacjami o samobójczych śmierciach dwóch lekarzy w marcu 2020 roku.
Biel jako najjaśniejsza odmiana szarości
Spodziewałam się tchnienia codzienności.
Wyczekiwałam osobistej przemiany.
Wszystko przepadło?
Nie mogła zebrać myśli. Przez chwilę próbowała przypomnieć sobie najważniejsze wydarzenia ostatnich miesięcy. Nie potrafiła. Soczyste kolory wspomnień blakły, a ich kształty traciły wyraziste kontury. Zamazane odłamki pamięci zacierały jaskrawe obrazy, które w ostatnim kwartale rejestrował umysł. Cisza sypialni powoli wyostrzała zmysły, jeszcze przez moment paraliżując drobne ciało kobiety w sennym bezruchu. Intensywny puls skroni rozpoczynał uporczywe promieniowanie w obrębie czaszki aż do krawędzi lewego oka. Opuchnięte powieki leniwie unosiły ciężar sklejonych rzęs, a wargi mocno zaciskały szczelinę ust w haczykowatym potrzasku. Anna budziła się z potwornym bólem głowy. Jak zwykle, pomyślała.
Z trudem usiadła na łóżku. Spojrzała na swoją bladą cerę w odbiciu srebrzystej tafli lustra, które od lat wisiało nad komodą. Kolejny rok, westchnęła. Często określała datę swoich urodzin jako nieodpowiednią. Zawsze gdzieś w zawieszeniu, pomiędzy jednym a drugim. Nigdy u siebie. Wbrew własnej woli, na przekór oczekiwaniom swoim, jego, ich. Wszystkiego najlepszego, mruknęła pod nosem Spojrzała na sztalugę, pod którą opierała się rama białego płótna. Prezent urodzinowy. Narzędzia obok podobrazia, skrupulatnie owinięte pędzle i szpachelki, czekały w papierowym ręczniku na swój moment użycia. Farby, nietknięte od miesięcy, stały poukładane rządkiem w prawym rogu malarskiego stołu. Jedynie brunatny poświt palety odbijał cienie zaschniętej warstwy barwników, których resztki pozostały na powierzchni, świadcząc o podejmowanych próbach twórczego działania.
Izolacja i odosobnienie, na które skazały ją tymczasowe okoliczności, stopniowo potęgowały poczucie osamotnienia. Bezczynność kurczyła mięśnie. Odrętwienie blokowało stawy. Pustka mijającego czasu prowadziła donikąd. Bez nadziei, bez przyszłości. Zmarszczyła czoło ze złością. Powtórzyła jeszcze raz. Bez nadziei i bez przyszłości? Ciężko westchnęła. Spekulacje na temat nadchodzącej katastrofy pobudzały niepokój. Zastanawiała się nad dalszym biegiem zdarzeń, prężąc sztywny po nocy kark. Sytuacja raczej opanowana, to znaczy pod kontrolą, najważniejszy rozsądek, zachować spokój przypominała sobie komunikaty, które systematycznie pojawiały się od kilku tygodni w ogólnodostępnych mediach. Zostań w domu, wyszeptała przez zaciśnięte szczęki, leniwie podnosząc się z wysłużonego materaca.
Prognozy najbliższych miesięcy nie podtrzymywały na duchu. Nieszczęście, mówili jedni. Wojna, komentowali drudzy. Świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i gwałtownie przyhamował, wywracając przy tym całą cywilizacyjną zawartość do góry nogami. Codzienne życie w znacznej części zwyczajnych spraw zamarło. Pojawił się globalny lęk przed nieznanym. Ludzkość stała się bezsilna wobec niewidzialnego. Niezidentyfikowane zagrożenie zdefiniowało pojęcie egzystencji od nowa, pomyślała. Niepewność stała się paradoksalnie najbardziej oczywista z możliwych. Sinusoidy wskaźników wyliczanych strat na przemian unosiły się i opadały, tworząc statystyczne szkielety ujemnych wykresów. Nieuniknione wahania koniunktury zapowiadały znaczny spadek jakości życia milionów ludzi na całym globie. Skala kryzysu budziła wiele obaw i wątpliwości. Pojawiały się pytania, na które nikt nie potrafił udzielić jednoznacznych odpowiedzi.
W pomieszczeniu unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Anna, trzymając porcelanowy kubek w ręku, spoglądała przez zakurzone szyby kuchennego okna. Świtało. Promienie słońca przenikały pierzaste chmury zdobiąc niebo kształtnymi deseniami. Ciemność znikała za horyzontem. Wiatr delikatnie poruszał konary drzew, z których wyglądały pierwsze pąki wiosennego odrodzenia. Piękno budzącej się do życia natury wyglądało za oknem. Spokój poranka zakłócał podświadomy lęk, który cały czas towarzyszył Annie. Ataki duszności pojawiały się coraz częściej i trwały zdecydowanie dłużej. Ścisk gardła wywoływał wewnętrzną blokadę, która odpuszczała dopiero na granicy bezdechu. Nagromadzone napięcie nerwowe skutkowało na dodatek bolesnymi skurczami żołądka. Znalazła się w pułapce bez wyjścia. Nic nie mogła zrobić. Każdy jej ruch skończy się prawdopodobnie niepowodzeniem. Każdy krok zatriumfuje rozczarowaniem? Dlaczego? Pytała samą siebie. Podczas podejmowanych prób odpowiedzi zawsze miała wątpliwości, których… W mgnieniu oka zauważyła ciemną plamę. Coś spadało. Nagle usłyszała głuchy trzask, a po chwili przerażający krzyk. I ciszę.
Anna z niedowierzaniem spoglądała na to, co działo się za oknem. Ludzie gromadzili się wokół ciała, leżącego bezwładnie na płaskim chodniku podwórka. Ktoś dzwonił na 112, wzywał służby. Inni robili zdjęcia. Większość tylko stała i patrzyła. Od kilku dni chodził przygaszony. Wszystko przez ten hejt w sieci. Nie wytrzymał. Rzucił się z szóstego piętra. Co za tragedia. Brak słów. A gdzie rodzina, żona? Dzieci widziały? Zgromadzony tłum komentował. Anna odwróciła głowę. Zmrużyła oczy, przetarła palcami przymknięte powieki. Białe płótno podobrazia odbijało wschodzące promienie słońca. No tak, odwieczna tajemnica początku i końca. Patrzyła na blask prostej formy ramy. Jasność kontrastowała z momentem śmierci. Biel podobrazia nieśmiało podpowiadała rozwiązanie zagadki. Już wiedziała. Początek. Na przekór wszystkiemu, kolor biały właśnie sugerował kolejne odrodzenie.
Małgorzata Maj
Autorka urodzona w 1977 roku w Poznaniu. Studia: PWSFTviT w Łodzi – Wydział Produkcji Filmowej i Telewizyjnej (magisterskie), UA w Poznaniu – Edukacja artystyczna w zakresie plastyki (podyplomowe), WSJO w Poznaniu – Filologia angielska (I stopnia, podyplomowe), UAM w Poznaniu – Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa.