Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (55) XXVII | Wydanie internetowe Rok (1) SZTUKA 2020
film } Popioły i diamenty
Gusła
Sara Nowicka 28.11.2020
Listopad. Melancholia i zaduma. Niepokój i magiczna, senna atmosfera. W listopadzie wszystko jest trochę dziwne – poranne mgły i pierwsze tak wcześnie przychodzące wieczory. Zapach mokrych liści i skrzek nadlatujących nie wiadomo skąd ogromnych, hitchcockowskich kruków. Przeszywający niepokój sprawia, że każdy szelest napawa niezrozumiałym lękiem. Jednocześnie w powietrzu unosi się zapach metafizyki, a obrazy obumierającej przyrody odbijają się od oczu echem, by przypominać o dotkliwości przemijania. Poezja i groza – to między nimi jest rozpięte moje człowieczeństwo w przedostatnim miesiącu roku.
Listopadowy spacer powiódł moje myśli dziwnymi drogami. W obliczu majestatu przyrody zaczęłam myśleć o polskich horrorach, a właściwie ich braku, a już najbardziej precyzyjnie – o tym, czego mi brakuje w rodzimym kinie grozy. Brakuje mi folkloru i nie mam tu na myśli prowincjonalnej przaśności, przedstawianej w wielu tytułach, ale odwołania się do naszej romantycznej spuścizny, inspirowanej ludowymi wierzeniami. Strzygi, upiory topielice, utopce i świtezianki – nasi przodkowie potrafili karmić wyobraźnię ciekawymi postaciami i mrożącymi krew w żyłach historiami. To, co tak łatwo zadomowiło się w polskiej fantastyce, książkach, grach, czy nawet muzyce, dla twórców filmowych nie stanowi częstej pożywki. Nie jestem pierwszą osobą, która porusza ten problem, już dekadę temu Łukasz Orbitowski w artykule „Kiler” Juliusza Machulskiego, czyli dlaczego polskie kino gatunkowe nie jest gatunkowe (w: Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna, red. A. Wiśniewska, P. Marecki, Warszawa 2010) pisał:
„Funkcję swoistej popkultury pełniły w PRL-u książki Sienkiewicza i ich niezwykle popularne ekranizacje oraz tzw. kryminał milicyjny – ku rozpaczy Stanisława Barańczaka niezwykle popularny. Dużą rolę odgrywała też tradycja romantyczna, żywa mimo stałej obecności na listach lektur szkolnych. Znaczenie romantyzmu było ogromne dzięki teatrowi. Być może Gustaw-Konrad jest dla dzisiejszych pięćdziesięciolatków tym, kim Batman i Freddy Krueger dla ich rówieśników za Atlantykiem. Ten przedziwny konglomerat Mickiewicza, kryminału i serialu propagandowego może stanowić punkt wyjścia dla odrodzenia polskiego kina gatunkowego”.
Władysław Podkowiński Marsz żałobny Chopina | 1894 | olej, płótno, 83,5 × 119,5 cm
Owszem, zestawienie poważnego Gustawa Holoubka w roli Gustawa-Konrada z portretem przerysowanego Freddy’ego Kruegera budzi śmiech, jednak sedno myśli popularnego pisarza jest słuszne – polski film nie wykorzystuje naszego kulturowego bogactwa. Romantyzm jest obecny w dziełach intelektualnych, wieloznacznych, takich jak np. Diabeł (1972, A. Żuławski), lecz twórcy nie ważą się użyć go do jednoznacznie rozrywkowych celów. Trudno powiedzieć czy problem tkwi w tym, że nadal wielu autorów i krytyków jest zamkniętych w hierarchicznym postrzeganiu kina, które nakazuje stawiać kino artystyczne nad gatunkowe, czy barierę stanowi lęk przed reakcją szerokiej publiczności, która może nie być zainteresowana fantasmagorycznymi straszydłami. W moim odczuciu oba powody są równie absurdalne, o czym świadczą jedne z najciekawszych tytułów ostatniej dekady: Demon (2015, M. Wrona) i Córki dancingu (2015, A. Smoczyńska). Oba zdobyły zarówno uznanie krytyki, jak i zainteresowanie publiczności, będąc przy tym głęboko zanurzone w folklorze. Film Marcina Wrony odwołuje się do zapożyczonego z żydowskiej tradycji dybuka – ducha, który bierze we władanie ciało żywej osoby. Agnieszka Smoczyńska odwołuje się do bardziej uniwersalnych syren, które jednak nie przypominają wyglądem wyidealizowanych istot rodem z wytwórni Disneya. Pół-kobiety pół-ryby z greckiej i rzymskiej mitologii zostały przez reżyserkę bardzo mocno wpisane w polski kontekst, jakby od zawsze należały do panteonu lokalnych mar.
Przykład tych dwóch wyjątkowych filmów podsunął mi jeszcze jedną myśl. Problemem nie jest tylko to, że polscy filmowcy nie są zbyt zainteresowani ludowością i romantyzmem. Prawdziwy kłopot stanowi ich strach przed elementami fantastycznymi. Trudno przychodzi pogodzić się z myślą, że w kraju, który wydał na świat obdarzonych niesamowitą, surrealistyczną wyobraźnią twórców, takich jak Wojciech Jerzy Has czy Andrzej Żuławski, dziś tak niewiele widzimy na ekranie dziwów i wytworów wyzwolonej imaginacji. Nie chodzi tu tylko o pieniądze. Rozpasana Hiszpanka (2014, Ł. Barczyk) mogła pochwalić się efektywnym budżetem, który niestety nie poszedł w parze z równie nieokiełzaną wyobraźnią twórcy. Przyczyna niechęci do pokazywania zjawisk nadprzyrodzonych jest taka sama, jak w przypadku horrorów – to po prostu niepoważne i gorsze niż realizm. Z poczciwej Wilczycy (1982, M. Piestrak) i Lubię nietoperze (1986, G. Warchoł) śmieją się kolejne pokolenia odbiorców. Mimo tego że twórcy obu filmów naprawdę kreatywnie podeszli do połączenia gatunku z polską tradycją, to niedostatki warsztatowe ostatecznie położyły potencjał obu filmów.
Spaceruję dalej, ściemnia się. Zimny wiatr nieprzyjemnie głaszcze mój kark, parkowa aleja opustoszała. Atmosfera grozy z moich myśli trafiła do rzeczywistości. Zastanawiam się, czy zostać jeszcze chwilę, choć zaczynam bać się już każdego nadchodzącego dźwięku. Nie ryzykuję i szybkim krokiem wracam do domu. Odwaga nie jest łatwą postawą, a stereotypy, niezależnie od tego, czy związane są z kinem, czy z sytuacją dziewczyny, która samotnie chodzi wieczorem po parku, stanowczo utrudniają jej osiągnięcie.
Sara Nowicka
urodzona w dwudziestą ósmą rocznicę powstania grupy OuLiPo w Świętochłowicach. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o mediach na Uniwersytecie Śląskim. Współzałożycielka Final Girls – magazynu o kinie i autorka bloga Kino w zwolnionym tempie.
Publikowała m.in. w: artPapierze, Kinomisji, Magivandze, Niewinnych Czarodziejach, Masce oraz e.CzasieKultury. Jedna z autorek w zbiorowym tomie 1000 filmów, które tworzą historię kina pod red. naukową dr hab. Piotra Kletowskiego. W wolnych chwilach joginka i flâneuse, która zaskakująco dobrze znosi zamknięcie w czterech ścianach.