Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (55) XXVII | Wydanie internetowe Rok (1) SZTUKA 2020

felieton } POPkultyzm w sosie własnym

Córeczko, nie bądź grzeczna

Michalina Olszańska-Rozbicka  8.12.2020

Czy jestem feministką? Kilka lat temu powiedziałabym, że nie. Ale nie dlatego, że nie zgadzałam się z postulatami środowisk lewicowych. Po prostu brzydziłam się łatek. Nie czułam potrzeby określania dokładnie swoich poglądów politycznych, ani orientacji seksualnej, już nie mówiąc o czymś tak płynnym, jak wiara. Godząc się na przynależność do jakiejś grupy, niejako podpisujemy się pod wszystkim, co ślina przyniesie na język jej najgłośniejszym przedstawicielom. Na przykład ostatnio kiedy powiesz, że czujesz się osobą niebinarną, twoja twarz dla rozmówcy momentalnie zmieni się w twarz niejakiej Margot. Jeśli przyznasz się do wyznawania konserwatywnych wartości, równie dobrze możesz wytatuować sobie na klacie Kaję Godek. Doszło do tego, że aktorzy nie mogą spokojnie zarabiać na życie, ponieważ przyjęcie roli w produkcji tej, czy innej stacji, od razu uznawane jest za podpisanie krwią cyrografu z diabłem. Dlatego długo unikałam jakichkolwiek deklaracji i te kilka lat temu żadna siła nie zmusiłaby mnie do wypowiedzenia się na tematy kontrowersyjne. Tylko że wtedy nasz kraj lekko kaszlał. Teraz pluje krwią przy każdym oddechu. Poza tym w moim życiu pojawiła się pewna malutka dziewczynka. I choć mogą mnie irytować niektóre „rozwrzeszczane baby”, ich radykalizm i mizoandria, to wolę ich wizję świata od tej, którą proponuje druga strona barykady. Wolę emocje, przekleństwa i walkę o wolność niż hipokryzję i radosne tuptanie w stronę totalitaryzmu ze spuszczonym skromnie wzrokiem. Bo już nie chodzi o mnie, tylko o tę Malutką Dziewczynkę.

Zawsze dziwiło mnie, że konserwatywni mężczyźni tak usilnie promują obraz kobiety cichej, grzecznej, bezwolnej i aseksualnej. W końcu czerpanie przyjemności z obcowania płciowego z manekinem nie jest chyba jakimś bardzo częstym zaburzeniem. Oczywiście istnieje instytucja kochanek i kurtyzan, ale przecież mówienie o tym głośno jest czymś tak niedopuszczalnym i nie do pomyślenia, jak odwrócona kowbojka w wykonaniu bogobojnej niewiasty, matki dzieciom. Postanowiłam sprawdzić, jak daleko sięga korzeniami ten absurdalny podział ludu kobiecego na święte opiekunki domowego ogniska i dziwki. I choć z rozkoszą zrzuciłabym winę na Kościół katolicki – jest to wytrych, który zawsze daje mi satysfakcję i poczucie bezpieczeństwa – to tym razem nie mogę. Podział ten wydaje się tak stary, jak patriarchat, a patriarchat… no właśnie. Chyba możemy już powiedzieć głośno i bez większych wątpliwości, że „władzę” zawsze sprawowali mężczyźni. Matriarchat w dzisiejszym rozumieniu tego słowa jest najprawdopodobniej fantazją i to fantazją faceta, niejakiego Johanna Jakoba Bachofena, który jako pierwszy zaczął sobie marzyć o prehistorycznych wioskach domin. A w każdym razie jako pierwszy mówił o tym głośno. Czy to jednak oznacza, że kobiety zawsze i wszędzie traktowane były jak istoty drugiej kategorii? Raczej nie. Może nie sprawowały władzy jako takiej, ale „władza” wydaje się pojęciem nierozerwalnie połączonym z patriarchatem. Idea dominacji jednej płci nad innymi naprawdę musiała się urodzić w cis-męskiej głowie. Dzisiejsi badacze dość zgodnie sugerują, że społeczności, w których kobiety miały pozycję równą, lub nawet trochę wyższą od mężczyzn, przypominały raczej komuny. Świetnym przykładem jest istniejąca do dziś Mosuo – grupa etniczna w Chinach. Charakteryzuje ją m.in. matrylinearny system pokrewieństwa i dziedziczenia oraz praktyka tzw. „małżeństwa chodzonego”. Mężczyźni i kobiety mieszkają w domach swoich klanów i spotykają się tylko od czasu do czasu w celach wiadomych. To kobiety wybierają partnerów, nie wiążą się z nimi w żaden sposób, a dzieci powstałe z tych schadzek należą do klanu matki. Nie można tego jednak nazwać matriarchatem, ponieważ decyzje w klanie podejmowane są wspólnie. Nie wyobrażam też sobie, żeby mężczyźni Mosuo czuli się jakoś bardzo pokrzywdzeni. To oni wykonują prace zarobkowe, a za swoje uważają dzieci swojego klanu, choć nie muszą się nimi bezpośrednio zajmować.

Biorąc to pod uwagę, w sposób naturalny nasuwa się wniosek, że przeciwieństwem patriarchatu nie jest jakiś mityczny, zakrawający na BDSM matriarchat, tylko zwyczajna równość i rozsądny podział obowiązków. Dlaczego więc tak często nam to umyka? Dlaczego czujemy się, jak na wojnie, choć wszystko wskazuje na to, że w świecie bez dyskryminacji będzie lepiej każdemu, nawet białemu, heteroseksualnemu mężczyźnie? Może dlatego, że kiedy o pokój trzeba walczyć, rodzą się nowe demony. I może faktycznie jesteśmy świadkami formowania się światowego rządu kobiet, jakiego ludzkość jeszcze nie zaznała, bo tworzonego przez bite i upokarzane latami córy patriarchatu?

Miło jest tak sobie dumać przy kawce, ale nie poznałam nadal odpowiedzi na najważniejsze dla mnie pytanie: jak mam wychować moje dziecko? Może tak, jak wychowano mnie? W mojej rodzinie mawiało się: nie bądź grzeczna. I to prawdopodobnie jedna z najważniejszych rad, jakie dostałam w życiu. Bo jest różnica, pomiędzy byciem grzeczną, a dobrą, albo przyzwoitą. Osoba grzeczna nie będzie krzyczała na ulicy „wypierdalaj” do członków partii rządzącej, ale osoba przyzwoita już tak, jeżeli od tego „wypierdolenia” zależeć będzie dobro państwa i obywateli.

Zastanawiałam się też ostatnio sporo nad określeniem „chłopczyca”. Kojarzy nam się ono z dziewczynką rezolutną, ubierającą się w wygodne ciuchy, aktywną fizycznie. Dlaczego, na miłość boską, nazywamy chłopięcym normalne i zdrowe zachowanie? Wyznawcy psychologii ewolucyjnej i socjobiologii zarzuciliby mnie teraz pewnie toną argumentów, ale wątpię, żeby któryś do mnie przemówił. Wróćmy bowiem do kwestii matek i dziwek. W zdecydowanej większości znanych nam mitologii, rozróżnienie to stosowano wyłącznie wobec ludzkich kobiet. Tych czekających w domu na mężów, które były gwałcone przez bóstwa i zwierzęta, które popełniały samobójstwo z miłości. Tych, które trzeba było ratować przed potworami, które zamykały je w wieży. Tych głupich jak but, ale wiernych i czułych. Zupełnie inne prawa obowiązywały boginie. Od egipskiej Izydy poprzez sumeryjską Inannę, kananejską Aszirat aż po Afrodytę i japońską Amaterasu, mamy do czynienia z archetypem kobiety wspaniałej, zmysłowej, potężnej, piekielnie inteligentnej i z jednej strony opiekuńczej, a z drugiej bezlitosnej dla swoich wrogów. Kobiety o wielu twarzach, niezależnej i o złożonej osobowości. Oczywiście religie monoteistyczne przyłożyły rękę do zepchnięcia kobiety do roli wielofunkcyjnego inkubatora z wbudowaną pralką, zmywarką i kuchenką mikrofalową, ale nawet w Biblii można znaleźć kilka bardzo ciekawych postaci kobiecych. Więc co zawiodło? Kiedy przestałyśmy brać przykład z bogiń, a zaczęłyśmy z jednowymiarowych, zahukanych bidul, które zapadają w sen i czekają na księcia na białym koniu? Jakie bajki opowiadać dziewczynce, żeby nie zrobić z niej bezmyślnej księżniczki, ale zgorzkniałej złej królowej też nie? Nie wiem. Będę się dowiadywać. Na razie patrzę na moją córkę i myślę, żeby tylko nie była grzeczna.

Fot. Marlena Bielińska

Michalina Olszańska-Rozbicka

(ur. 29 czerwca 1992 w Warszawie) – aktorka, pisarka, skrzypaczka i wokalistka.

W wieku siedmiu lat rozpoczęła naukę gry na skrzypcach, w 2011 ukończyła ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną II stopnia im. Zenona Brzewskiego. Występowała jako solistka m.in. z orkiestrami symfonicznymi w Katowicach, Rzeszowie, Łomży, Słupsku i Berlinie.

W 2009 wydana została jej debiutancka powieść „Dziecko Gwiazd Atlantyda”, a dwa lata później powieść „Zaklęta”. Od 2011 roku studiowała na Akademii Teatralnej w Warszawie, początkowo dostała się także na studia na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Od 2013 regularnie pracuje jako aktorka, ponadto jest autorką tekstów i muzyki do piosenek oraz wokalistką.