„Wolność to być i zachować spokój”
Pablo Neruda
Spacerując po miastach i cyklach, przypominam sobie, że według Nietschego cenne są jedynie myśli, które pojawiają się podczas spaceru. Nie można ich zapisać, bo nie można spocząć. Ale one nie giną.
Dwa ukochane miasta – Paryż i Kraków, kiedy je przemierzam utulona w samotność, wiem kim jestem i dlaczego.
Czerwiec 2025. Uniwersytet Paris 8. Najpierw metrem do Saint-Denis.
Byłam w Paryżu wiele razy po studiach, jednak wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy żeby tu przyjechać.
Ale dziś jest ten idealny dzień.
Na całym terenie uczelni trwa generalny remont, niektóre części są już odnowione, inne w toku prac.
Z początku niepewnie poruszam się po labiryncie. Pełno wszędzie kładek, schodów, krat, rusztowań. Zarysy świeżych murali. Mało ludzi.
Zaczynam cokolwiek rozpoznawać, ciemna cegła, piętra, korytarz, chyba tak wielkiej biblioteki tu nie było… Cofam się i wracam. Długie schody, główne wejście, hall, a więc tak, jestem na pierwszym piętrze w gmachu głównym, to znaczy, że już wszystko wiem – idę korytarzem, pusto, mijam otwartą salę z wielkim fortepianem i krzesłami z pulpitami, idę dalej, po drodze czytam nazwy różnych pracowni, wchodzę do jasnej sali i w sekundzie przenoszę się do 1997 roku, to w tej przestrzeni bronię wtedy pracy magisterskiej pod tytułem „Nie-skończone w sztuce. Plastyczne partytury i pasaże”.
Wszystkie ściany zapełnione są hasłami, rysunkami, graffiti, nakładają się na siebie rozmaite treści, kolory, warstwy czasu. Pan z ekipy remontowej mówi, że za dwa-trzy dni to wszystko zniknie, będą odnawiać całą salę. Więc mam szczęście – odpowiadam. Pan nieco dziwnie na mnie patrzy.
Na wąskiej ścianie z boku rozpoznaję mural z tamtych lat – kwiaty, drzewa, nad nimi maska, trochę śmieszna trochę straszna, w stylu Art brut.
Na sąsiednich ścianach rozpychają się antyimperialistyczne hasła rewolucyjne, wielorakie roszczenia, nawoływania do buntu i inne osobliwe cytaty jak na przykład „la vraie vie c’est l’angle mort„ (prawdziwe życie to martwy punkt), …„l’anarchie c’est le partage du pouvoir„ (anarchia to podział władzy), „le repas à un euro, sinon on mange les riches„ (żarcie za 1euro bo zjemy bogatych), „sex work is work”, „antifa”, „nous sommes des zombies à necropolis„ (jesteśmy żywymi trupami w necropolis), „fuck les idoles”, „go vegan”, „autogestion du lieu par manque d’autorités„ (samozarządzanie miejscem z braku autorytetów) „faites l’amour pas la guerre„ (miłość zamiast wojen)…a na środku największe ze wszystkich litery graffiti w kolorach flagi Palestyny – FREE PALESTINE.
Nawet białe ściany za kilka dni nie wymażą pieśni o stanie świata, a ja wspominam nie-skończone, i moją promotorkę Michèle Casanova, i jej okazałą biżuterię, która wydawała mi się zawsze niezwykle egzotyczna.
Reszta dnia bez planu. Na place Saint Sulpice trwają przygotowania do Salonu Poezji, jest upał, metalowe krzesełko w Jardin du Luxembourg zaprasza na ekspozycję żywych obrazów życie Paryżan w porze obiadu.
Stara chuda kobieta, chyba Japonka, a może Koreanka, a może Chinka ciągnie wózek z tobołami podpierając się kulą. Na plecach dźwiga wielką gitarę. Wchodzi do drewnianego domku, na fasadzie którego widnieje napis Le Chalet de la Roseraie, w tłumaczeniu Różany szalet.
W Grand Palais trwa wystawa Art brut, co za wspaniała wiadomość!!!
W latach dziewięćdziesiątych przeżywałam wielką fascynację tym nurtem, teraz odkrywam na nowo fragmenty i ilustracje z nim związane, w odnalezionej całkiem niedawno własnej pracy magisterskiej. Jakie to miłe czytać i oglądać coś swojego sprzed lat… o czym się właściwie zapomniało. Dawna ja i ja teraz. Lubię te wycieczki.
Mogę swobodnie oddać się nastrojowi kultowej „Gry w klasy”; kilka rozdziałów z książki było inspiracją do instalacji, którą przedstawiłam na obronie jako część praktyczną. Coïncidences non fortuites, czyli nieprzypadkowe zbiegi okoliczności, nieprzewidziane zdarzenia, na które chyba się czekało nie wiedząc jeszcze, że istnieją. Dlatego wystawa Art brut dzieje się właśnie teraz, i ściany w „mojej” sali w tej formie tuż przed stopniowym zanikaniem, przecież anarchia i przypadki to pojęcia wędrujące.
Niech żyje nieokiełznana ekspresja, bez okrzesania, bez granic. Niech żyją wariaci, anty-artyści tworzący sztukę „inną”, instynktowną, surową, niezafałszowaną, sztukę nieprofesjonalną, cokolwiek to znaczy. Zawsze byli wśród nas, długo niewidzialni. Dziś ich prace krążą po światowych galeriach i muzeach. Wielka w tym zasługa Jean’a Dubuffeta, który od 1945 roku konsekwentnie poszukiwał, gromadził i udostępniał dorobek twórczy osób wykluczonych, niewykształconych, niepełnosprawnych umysłowo.
Na wystawie w Grand Palais szczególnie porusza mnie zawieszony pod sufitem niesłychanie długi, bo ciągnący się daleko po ziemi arkusz papieru, zapisany gęsto literami/znakami, z daleka nie wiadomo…
Urodzony w Hamburgu w 1961 roku, Harald Stoffers w wieku 22 lat trafił do szpitala psychiatrycznego dla dorosłych, gdzie zaczął pisać pojedyncze słowa, czasem kilka słów na małych kawałkach papieru, które rozdawał wokół siebie. Następnie krótkie wiadomości przekształciły się w dłuższe listy adresowane do jego „kochanej mamy”. W ten sposób Stoffers rozpoczął fikcyjną korespondencję z matką, w której wszystkie listy zaczynały się od słów „Liebe Mutti”. Z czasem listy stawały się coraz bardziej szczegółowe, a ich długość dochodzi czasem do kilku metrów. Dzieło Haralda Stoffersa, zaprezentowane w filmie Youssefa Tabti w Grand Palais w 2009 roku, było pokazywane w takich instytucjach jak Mona (Australia), Hamburger Bahnof i Pinacoteca Agnelli (Turyn), Galerie der Villa (Hamburg), Oliva Creative Factory (Portugalia), Dox Art Center (Praga) czy Maison rouge (Paryż). W 2021 roku jego dzieła trafiły do kolekcji MNAM (Francja).
Na pograniczu pisma, partytury muzycznej i kompozycji graficznej, listy Haralda Stoffersa, dzięki swojej niezwykłej intensywności, zachęcają zarówno do czytania, jak i do kontemplacji.
Pismo pojawia się na liniach narysowanych jak pięciolinie, nadając rytm i muzykalność. Czasami Harald umiejętnie rozrywa swoje wiadomości na cienkie paski, które z kolei tworzą list, który musimy sami złożyć.
Przechodząc przez most Dębnicki wyobrażam sobie jak za kilka dni będę przemierzać paryskie mosty.
Po drugiej stronie Wisły otrzymuję DAR od Czesława Miłosza.