Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024

felieton } POPkultyzm w sosie własnym

Baśń o zlęknionym słowiańskim Golemie*

Michalina Olszańska-Rozbicka  28.01.2021

Istnieje sobie taki ulepiony ze świadomości zbiorowej Golem, którego nazywamy Opinią Społeczną. Opinia Społeczna musi się oburzać, bo to praktycznie wszystko, co robi.  Niczym chór w tragedii antycznej ochoczo wyraża swoją zbiorową mądrość, najczęściej dla większego dramatyzmu dzieląc się na dwa zantagonizowane obozy. Nierzadko całkiem losowo. Oczywiście tematy, którymi się zajmuje, muszą być albo dość błahe, albo właśnie ekstremalnie ciężkie i skomplikowane, żeby przede wszystkim nie dotyczyły czegoś, na co wchodzące w jej skład  jednostki mogłyby mieć realny wpływ. Na przykład Opinia Społeczna nie poświęci chwili uwagi żyjącym w biedzie zanzibarskim dzieciom, dopóki oderwana od rzeczywistości celebrytka nie wpakuje się między nie z wózkiem za tysiące monet. A nawet wtedy wszelkie refleksje dotyczyć będą poziomu inteligencji emocjonalnej tejże celebrytki, a nie problemu skrajnego ubóstwa, którego zresztą nie trzeba szukać aż na Zanzibarze. Tematy rzeczywiście istotne zostawiamy aktywistom, bohaterom i innym tego typu koryfeuszom, którym potakujemy, albo których wyśmiewamy, w zależności od potrzeby. A najbardziej określone zdanie mamy w kwestiach, które nas bezpośrednio nie dotyczą. Tak już jest i w sumie dobrze, bo dzięki temu osoby takie, jak ja, mogą się wymądrzać.

Ostatnio Opinią Społeczną wstrząsnęły słowa jakiegoś capa na temat karmienia piersią tak w ogóle, sprowokowane tym, że jakaś posłanka lewicy zabrała niemowlaka do sejmu i publicznie dała mu jeść. Cap ów podzielił się ze światem swoimi teoriami uzależniającymi karmienie piersią od poglądów politycznych, uświadomił czytelnikom, że gruczoły mlekowe są strefami erogennymi oraz powiadomił ich w jaki sposób żona pewnego katolickiego publicysty zadowala go w łóżku. Co prawdopodobnie straumatyzowało sporo osób o wiele bardziej, niż widok jedzącego bobasa. Moja reakcja jako matki karmiącej, w dodatku osoby o zwierzęcym wręcz instynkcie macierzyńskim, była dość jednoznaczna. Rozbudzona tymi szowinistycznymi uwagami moja wewnętrzna smoczyca zakrztusiła się ogniem z oburzenia i chwilę zajęło jej zdanie sobie sprawy, na co marnuje energię. Czy naprawdę musiałam zaśmiecać głowę capem, próbującym zwrócić na siebie uwagę? Spędziłam z pół godziny na czytaniu kilku poświęconych całej „aferze” artykułów? Fukałam i prychałam, zamiast wykorzystać krótki czas drzemki Godzidzi i porobić coś, co mi rzeczywiście sprawia przyjemność?

Wstyd i hańba. Oczywiście ktoś by mógł powiedzieć, że cap ten jest profesorem Uniwersytetu Szczecińskiego, więc jego wypowiedzi mogą być nieco bardziej szkodliwe społecznie i trzeba poświęcać im uwagę. Rozumiem to, ale… czy aby na pewno? W tym kontekście najbardziej niepokojący byłby fragment, w którym mężczyzna stawia tezę, że lewaczki powinny być bardziej sceptycznie nastawione do karmienia piersią, niż niewiasty wyznające konserwatywne wartości. Abstrahując bowiem od poglądów, oznacza to, że pan profesor nie rozumie ani trochę świata, w którym żyje i myli pojęcia, przy czym pozostaje mieć tylko nadzieję, że celowo. Czułabym się mimo wszystko bezpieczniej ze świadomością, że kwiat młodzieży szczecińskiej uczy człowiek perfidnie uciekający się do manipulacji, a nie zwykły ignorant.

Ale jak to jest z tymi cyckami? Czy służą do seksu, jak z uporem godnym lepszej sprawy utrzymuje szczeciński profesor? Oczywiście. Tak, jak każdy centymetr ludzkiego ciała. Ale czy muszą służyć do seksu?  Jasne, że nie. Tak, jak żaden centymetr ludzkiego ciała. Każdy, kto nie wychował się w jakimś zakonie w Tybecie widział kiedyś kobiecy biust i uważam za żenujące, że przy tylu problemach XXI wieku nadal debatujemy w jakich okolicznościach i do jakiego stopnia można go eksponować. Oraz co właścicielka ma prawo z nim wyczyniać.

Tymczasem kiedy my ekscytujemy się karmieniem publicznym, Duńczycy wypuszczają bajkę dla dzieci o mężczyźnie z ekstremalnie długim, żyjącym własnym życiem penisem. To zaś wstrząsa Międzynarodową Opinią Społeczną, ale tylko troszkę, bo Międzynarodowa Opinia Społeczna jest już znającą życie weteranką i nie tak łatwo ją zszokować. Od naszej rodzimej bigotki różni się doświadczeniem, poczuciem humoru i szacunkiem do samej siebie. Oraz rzecz jasna rozmiarem, ponieważ jak na potwora przystało Międzynarodowa Opinia Społeczna rośnie pożerając swoje lokalne siostry. Oczywiście biało-czerwona, nadwiślańska Golemica od lat stawia jej czoło. I nie daje się zatruć płynącymi z zachodu aksjomatami, nie daje sobie wmówić takich diabelskich wymysłów, jak równość płci czy prawo do decydowania o swoim ciele. O, nie! Ona myśli samodzielnie – to znaczy swoimi czterdziestoma milionami mózgów, orbitujących wokół dwóch prowadzących wojnę na śmierć i życie kanałów telewizyjnych, kościoła i wykopu.pl. Kocha skrajności, podchodząc do każdego tematu albo z bezgraniczną, naiwną ufnością, albo paranoją napędzaną całym śpiewnikiem teorii spiskowych. Prędzej odgryzie sobie rękę, niż poda ją komuś obcemu, ale za członkami rodziny skoczy w ogień, choć sama ich w niego pchnęła. Nasza narodowa Opinia Społeczna wie, co jest dobre, a co złe. Relatywizm moralny uznaje tylko w ten sposób, że niezależnie od twoich wyborów, zawsze znajdzie potępiające cię argumenty. Nie da się zyskać jej sympatii, jest to fizycznie niewykonalne, można ją jedynie zastraszyć, albo przekupić. Zresztą lubi się bać i chyba nic nie sprawia jej większej rozkoszy. Dlaczego tak jest? Czy przemawia przez nią trauma ziemi, z której powstała? Tych terenów od zawsze spowitych cieniem dwóch wielkich, żarłocznych mocarstw? Może. Może strach od tylu wieków stanowił dla niej gwarancję przetrwania, że po prostu nie jest w stanie z niego zrezygnować.

Mało wiemy o wierzeniach naszych zamieszkujących te ziemie przodków – wbrew mokrym marzeniom mnożących się ostatnio pansłowian), ale to, co udało nam się ustalić, pokazuje dość ciekawe zjawisko. Otóż niemal wszystkie istoty nadprzyrodzone pojawiające się w naszym  folklorze, to stwory powstałe z martwych ludzi i w większości wrogo nastawione do żyjących. Płanetniki, topielice, południce – to wszystko czyhało na nas na polach, w chmurach i jeziorach, chciało zabić, zgwałcić i porwać dzieci. Przy czym, jak już wspomniałam, każde z nich było naszym sąsiadem, córką młynarza lub szwagrem, po śmierci ujawniającymi swoje mordercze skłonności. I teraz trudno ustalić, czy mitologia słowiańska była tak makabryczna od początku, czy maczał w tym tłuste paluszki Kościół Katolicki. Ale nawet, jeżeli obarczymy winą korporację z Watykanu, to jednak udało jej się tego dokonać. Dla porównania, ten sam kościół w sposób łagodny przyswoił baśnie celtyckie, zostawiając w spokoju sporą ich część i nie grzebiąc sześć stóp pod ziemią całej kultury. Nie wspominając już o dziedzictwie basenu Morza Śródziemnego. Czy więc można zaryzykować stwierdzenie, że strach, nieufność i niechęć do najbliższych sąsiadów mamy w genach? Prowadzone od kilkudziesięciu lat badania nad dziedziczeniem traumy zdają się je potwierdzać. Zmiany w ekspresji genów są nam przekazywane z pokolenia na pokolenie, a mocno zakorzenione w naszej kulturze zjawisko tabu, wstydu i zamiatania pod dywan tylko pogarsza sytuację. Nasza biedna Golemica jest coraz słabsza, bardziej znerwicowana i rozdarta wewnętrznie. I wystarczy najgłupszy z głupich tematów, najbardziej błahy pretekst, żeby wyprowadzić ją z równowagi i rozpętać gównoburzę. Czy da się ją w ogóle jeszcze uzdrowić? W sumie składa się z nas, więc niby tylko my możemy tego dokonać, ale konia z rzędem temu, kto potrafi uzdrowić sam siebie.

___

*Golem (nie mylić z Gollumem) to ulepiona z gliny istota pozbawiona duszy. Powołuje się ją do życia, wkładając jej do ust pergamin ze słowem „Emet”, w języku hebrajskim oznaczającym prawdę. Aby zabić Golema, należy zamazać pierwszą literę, przez co powstaje słowo „met”, oznaczające śmierć.

Fot. Marlena Bielińska

Michalina Olszańska-Rozbicka

(ur. 29 czerwca 1992 w Warszawie) – aktorka, pisarka, skrzypaczka i wokalistka.

W wieku siedmiu lat rozpoczęła naukę gry na skrzypcach, w 2011 ukończyła ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną II stopnia im. Zenona Brzewskiego. Występowała jako solistka m.in. z orkiestrami symfonicznymi w Katowicach, Rzeszowie, Łomży, Słupsku i Berlinie.

W 2009 wydana została jej debiutancka powieść „Dziecko Gwiazd Atlantyda”, a dwa lata później powieść „Zaklęta”. Od 2011 roku studiowała na Akademii Teatralnej w Warszawie, początkowo dostała się także na studia na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Od 2013 regularnie pracuje jako aktorka, ponadto jest autorką tekstów i muzyki do piosenek oraz wokalistką.