Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024
Relacja z otwarcia MSN-u i kilka osobistych refleksji
“To nie karnawał ale tańczyć chcę i będę tańczył z nią” – ten krótki cytat z Republiki dość trafnie określa mój nastrój po spędzeniu kilku ostatnich dni w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Zbieżność dat otwarcia muzeum, które przypadło na 25 października, z rocznicą urodzin Pabla Picassa wprowadziła interesujący dialektyczny dysonans. Picasso – prekursor nowoczesnej wizji – oraz El Lissitzky, inspirujący się w swoich pracach kubistyczną abstrakcją i zgłębiający geometrię oraz kompozycję, podjęli próbę rozbicia rzeczywistości na abstrakcyjne elementy. Dążenie to doprowadziło Lissitzky’ego do stworzenia serii prac będących „stacją przejściową” między malarstwem a architekturą. Jest to dialektyka nie tyle wartości i kontrastów, co subtelnych idei, mniej oczywistych historycznych niuansów prowadzących do głębszego zrozumienia i reinterpretacji sztuki współczesnej.
W przeciwieństwie do sztuk wizualnych, takich jak malarstwo czy rzeźba, architektura jest częścią miejskiej tkanki, co sprawia, że przenika ona nasze życie budząc różnego rodzaju emocje – od zachwytu po sprzeciw. Po otwarciu muzeum niemal każdy celebryta, polityk czy osoba aktywna w mediach społecznościowych poczuła potrzebę wypowiedzenia się na temat bryły muzeum. Rzadko jednak towarzyszy temu refleksja nad samą sztuką nowoczesną. Budynek, który przez krytyków uważany jest za „gniot” lub „pudełko po butach”, wywołuje emocje, doprowadzające nawet do stworzenia alternatywnej koncepcji, w której muzeum jest zredukowane do wykastrowanej pareidolii waszyngtońskiego Kapitolu. Dla wielu ludzi piękno sztuki i architektury zdaje się kończyć na początku ubiegłego stulecia. Wszystko, co wydarzyło się później, dla licznych widzów jest marginalne i nieakceptowalne; sztuka współczesna pozostaje niewyraźna plamą w percepcji przeciętnego odbiorcy, który nadal uważa za crème de la crème sielankowy realizm Chełmońskiego czy impresje Gierymskiego. W dyskusjach często powtarza się także postulat, że Warszawa zasługuje na wyjątkowy budynek – ikonę na miarę Muzeum Guggenheima w Bilbao. Ale ostateczne pytanie, co właściwie miałaby ta ikona reprezentować, pozostaje bez odpowiedzi.
Możemy postawić sobie pytanie, co muzeum sztuki nowoczesnej ma wspólnie tworzyć z nami, jeśli chodzi o sposób pojmowania rzeczywistości w sposób „obiektywnie nieoczywisty”. Takie właśnie jest to muzeum: obiektywnie nieoczywiste, zamknięte w swojej kątowej tektonice i pozbawione ekspresyjnej wylewności. Prosta bryła zamyka w sobie „czarodziejstwo” dzisiejszej sztuki współczesnej nie dążąc obsesyjnie do awangardy, lecz tworząc wyrafinowaną w swoim minimaliźmie architekturę – wyjątkowo warszawską, bo wyrastającą z modernizmu, ale mówiącą swoim własnym, nowoczesnym głosem.
Wejdźmy do tego muzeum. Może usiądźmy na schodach, wsiądźmy do windy, wjedźmy na drugie piętro, wejdźmy do pustej sali i usiądźmy pośrodku. Zamknijmy oczy i wyobraźmy sobie, czym mogłaby być wypełniona ta wielka, biała przestrzeń w niedalekiej przyszłości. A potem, za kilka miesięcy spotkajmy się w tej samej sali, skonfrontujmy nasze odczucia, a nawet się pokłóćmy – wierzę, że każda wymiana zdań na temat sztuki popycha nas ku czemuś lepszemu.
Do zobaczenia w MSN.
Von Klinkoff
Redaktor naczelny Sztuki