Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024
“Czy urodziłem się po to by umrzeć?” – zapiski na marginesie “Skalpu” Jasona Aarona
W 2006 roku David Tibet, jeden z ojców neofolku i lider projektu muzycznego Current 93, przy okazji nagrywania płyty “Black Ships Ate The Sky” nakłonił grono artystów do wykonania w różnych wersjach przejmującej pieśni metodystów “Iduema” i tym samym uczynił z niej jeden z hymnów mrocznej alternatywy. “Czy urodziłem się po to, by umrzeć? I musi moja drżąca dusza ulecieć w kraj najgłębszego cienia? Nieprzeszytego ludzką myślą ponurych krain śmierci, gdzie wszystko jest zapomniane.” – głoszą słowa pieśni. Tytułowa Iduema to historyczna kraina geograficzna która umiejscowiona była w okolicach Morza Czerwonego. Zamieszkiwał ją lud zwany Edomitami, który jeszcze przed narodzeniem Chrystusa został podbity przez Hebrajczyków i całkowicie zasymilowany. Przedzierając się na YouTube przez dziesiątki wykonań można natknąć się na wersję pamiętającą czasy sprzed tego osobliwego renesansu – wykonywaną przez indiański chór. Utwór postawiony w takim kontekście nabiera niezwykłego charakteru. Nie tylko ze względu na pewną zbieżność losów Edomitów i Indian, ale i przez wręcz ponurą dosłowność, bowiem w hebrajskim “Edom” oznacza czerwony.
*
“Skalp” Jasona Aarona, to licząca 1200 stron komiksowa seria opowiadające o życiu Indian w najbiedniejszym regionie południa Stanów Zjednoczonych. Miejsce akcji, Prairie Rose, wzorowane jest na prawdziwym rezerwacie Lakotów Pine Ridge. Amerykanie krytykujący serię Aarona, mówią, że “wcale nie jest aż tak źle”, ale statystyki są nieubłagane. Populację Indian dalej wyniszczają choroby białego człowieka. Nie jest to już ospa, a alkoholizm i narkomania. Średnia życia w rezerwacie to 50 lat. Pozbawieni perspektyw, zamknięci w swoistym gettcie pozostają dalej nieprzystosowani i zatracają coraz bardziej swoją tożsamość. Prawo białych nie sięga do rezerwatu. Pozorną władzę stanowią wódz i policja plemienna, ale na ulicach rządzą gangi. Warunki tam panujące porównywane są do krajów trzeciego świata.
W fikcyjnym Prairie Rose panuje nie tylko bieda, ale i korupcja. Sytuacja, w jakiej znajduje się rezerwat, sprawia wrażenie połączenia realiów Millerowskiego “Miasta grzechu” z południowo-amerykańskimi slumsami. Wodzem społeczności jest Lincoln Czerwony Kruk, człowiek, który przebył drogę od radykalnego bojownika o prawa Indian do rządzącego żelazną ręką przywódcy- gangstera. Policja plemienna rzecz jasna znajduje się pod jego kontrolą. W Prairie Rose nie ma się zbyt wielu perspektyw, więc spora część mieszkańców akceptuje taki stan rzeczy i utrzymuje się z zajęć kręcących się wkoło narkobiznesu (dostawa, handel, produkcja).
Wkrótce wódz planuje otworzyć kasyno, łudząc wszystkich, że może ono sprowadzić na rezerwat dobrobyt, stworzyć miejsca legalnej pracy i ściągnąć do Pariarie Rose turystów. Jego dawni towarzysze broni z czasów walki o prawa Indian twierdzą, że nie będzie to nic innego jak pralnia brudnych pieniędzy. Oprotestowują więc inwestycje i próbują przeszkodzić wodzowi w otwarciu centrum hazardu. Przywódczynią aktywistów jest Gina Zły Koń, kobieta, z którą w przeszłości wiele łączyło wodza Lakotów. Akcja zawiązuje się, gdy na terenie rządzonym przez Lincolna pojawia się jej syn Danshiel Zły Koń. Indianin – awanturnik, który zniknął z rezerwatu w młodości. Nie pała wielkim uczuciem do matki, za to dobrze wali w ryj. Czerwony Kruk widząc w nim obiecujący materiał na swojego yojimbo i potencjalną broń przeciwko jego matce, postanawia mieć go blisko siebie i proponuje pracę w lokalnej policji. Tak przynajmniej można domniemywać z ekspozycji, która ostatecznie ma tylko zbić czytelnika z tropu. Bowiem w „Skalpie” każdy ma swoje drugie oblicze i niemal każdy ma, lub będzie miał, coś na sumieniu.
U Aarona “przekonywująco napisana postać” nie jest w żadnym wypadku przewidywalnym bohaterem. W trakcie progresu fabuły, osoby zmieniają się diametralnie: słabi stają się silni, dziwki okazują się świętymi, a pozornie dobrzy i sympatyczni zostają popchnięci do strasznych czynów. Z każdym następnym tomem zaczynałem rozumieć, że czyny bohaterów nie mogą być osądzane zbyt pochopnie, bo w Prairie Rose nawet dobre uczynki mogą mieć opłakane konsekwencje.
Wszystko w scenariuszu jest znakomicie skonstruowane i działa jak w zegarku, ale to zupełnie inny sposób pisania, niż zazwyczaj kojarzymy ze sprawnie napisaną, klasyczną historią komiksową. Nie ma tu formalnych fajerwerków, scenarzysta bardziej postawił na literackość, i możliwości jakie daje opowieści snucie jej w formie serialu. Losy wszystkich występujących tu postaci splata w misterną pajęczynę, a trzeba zaznaczyć, że bohaterów w tym komiksie jest bardzo dużo i wszystkich łączą bardzo skomplikowane relacje. Machinalnie chciałoby się więc szukać w występujących tu bohaterach i ich konfliktach odwiecznej walki przeciwieństw. Nic bardziej mylnego. Niema tu bowiem podziałów na białe i czarne.
**
“Andre Bazin mawiał, że kino pokazuje świat bliższy naszym pragnieniom”. Tym stwierdzeniem Godard cynicznie otworzył swój słynny film “Pogarda”, w którym w brutalny sposób przedstawił stosunki międzyludzkie, nie przymilając się widzowi i obdzierając swój film całkowicie z hollywoodzkiej poetyki. Aaron równie cynicznie traktuje ograne gatunkowe schematy. Western, konwencja gangsterska i sensacyjna są dla niego jedynie kostiumem, medium przez które chce opowiedzieć swoją historię. Może lepszym stwierdzeniem będzie od razu wskazanie na nurty demitologizujące jak antywestern (wspominane bywają tu nawet przez bohaterów filmy Sama Peckinpaha i książki Cormaca McCarthy’ego), ale to dalej nie jest pełny obraz tego, w jaki sposób Aaron snuje swoją opowieść, bo dekonstrukcja gatunku nie jest jego celem. Najistotniejsi są tutaj ludzie: ich motywacje, wewnętrzne przemyślenia, przeszłość, ale też przyszłość i niemożność ucieczki od obu tych aspektów egzystencji.
Nie jest jednak tak, że gatunek wcale nie interesuje Aarona. Trzeba zauważyć, że ze szczególnym namaszczeniem potraktował noir, w którym odnalazł pewne analogie do sytuacji współczesnych Indian. Jednymi z najważniejszych bohaterów są wspomniany Danshiel Zły Koń i córka wodza Carol Ellroy, których łączy burzliwy, toksyczny związek. Nazwiska tych postaci są zainspirowane dwoma mistrzami czarnego kryminału: Danshielem Hammetem i Jamesem Ellroyem. Noir oznacza czarny, a w jego tradycję wpisana jest zguba i upadek. Jego cechy dość trafnie podkreślają charakter i losy społeczności, o której pisze Aaron. Lakoci to bardzo niepokorne plemię, które zawsze sprawiało problem rządowi USA i bunt przeciwko systemowi ma wpisany w DNA. Jest to jednak walka, w której nie mogą wygrać, zawsze prowadząca do zguby i wykluczenia. To właśnie członkowie tego plemienia odnieśli spektakularne zwycięstwo pod Little Bighorn, rozgramiając armię generała Custera. Pyrusowe zwycięstwo doprowadziło jedynie do zaostrzenia eksterminacji Indian w późniejszym okresie. W latach 70., to właśnie plemię Lakotów odegrało najważniejszą rolę w słynnych protestach Wounded Knee II, które co prawda zwróciły uwagę na Indian, ale ostatecznie niewiele dały, a w Pine Ridge warunki życia nie uległy zmianie.
***
„Skalp” to znakomita, trzymająca w napięciu i poruszająca opowieść. Trudno uwierzyć że to trzeci scenariusz komiksowy, jaki Aaron w ogóle napisał. Sam w posłowiu przyznaje się, że wysoką jakość w dużej mierze zawdzięcza pomocy edytorom i rysownikowi serii. Głównym ilustratorem “Skalpu” jest Rajko Milošević, Serb ukrywający się pod pseudonimem R.M. Guera. To prawdziwy weteran, który ma na swoim koncie pracę na wielu rynkach komiksowych: od Jugosławii, przez Hiszpanię, Francję po Wielką Brytanię. Gdy zaczynałem czytać serię, jego rysunek kojarzył mi się z komiksami z lat 90. Dopiero z czasem, gdy do fabuły zostały wprowadzone inne nacje, zacząłem dostrzegać europejskie korzenie jego kreski.
Jeśli dobrze przyjrzymy się pracy Guery na przestrzeni wszystkich 5 tomów, to stwierdzimy, że w jego stylu zawarty jest zarówno pierwiastek Loisiela, Bouqa, jak i Moebiusowski “Blueberry”. Przy czym, Guera całkowicie odżegnuje się od szpanerstwa i raczej stara się klarownie prowadzić narrację, niż za wszelką cenę imponować czytelnikowi. Serb jest tak znakomitym rzemieślnikiem, że rysujący w “Skalpie” kilka zeszytów Francavilla, który jest przecież znakomitym rzemieślnikiem, wydaje się zahukanym amatorem. Potęga Serba nie leży jednak w jakimś szczególnie rozbuchanym stylu, a niesamowitym wyczuciu gatunków, po jakich poruszał się rysując serię. W posłowiu Aaron wspomina o fascynacji włoskimi westernami, które dzielił z Guerą. Myślę, że był to jeden z kluczy do sukcesu i że uberamerykańskość “Skalpu” ma swoje korzenie właśnie w europejskim spojrzeniu na gatunki. Po sukcesie serii Guera został dostrzeżony w Stanach również poza biznesem komiksowym. Wcale nie dziwi mnie też, że to właśnie on narysował obrazkową adaptację „Django” do scenariusza Quentina Tarantino.
Kontrowersje
Obraz rdzennych Amerykanów jaki znamy, jest stricte popkulturowy, fałszywy i ukształtowany przez wzorce ukazywane w Hollywood. Kłamstwo jest tak daleko posunięte, że nawet walczący o prawa tej mniejszości słynny indiański aktor i aktywista Iron Eyes Cody okazał się z pochodzenia Włochem zatajającym swoje korzenie przed opinią publiczną. Od zarania kina Indianie byli ukazywani albo jako dzikie bestie jeżdżące w koło dyliżansu, albo jako natchnieni wielcy wojownicy. Żaden z tych portretów nie jest prawdziwy, a ze względu na to, że kino dawno zapomniało już o westernie nie pojawiła się jakakolwiek alternatywa mogąca zmienić ten stan rzeczy.
Cały świat staje na baczność, gdy pada słowo Holokaust, ale nikt otwarcie nie mówi, że to na terenie obu Ameryk odbyło się największe, zakrojone na masową skalę i niezwykle systematyczne ludobójstwo w historii. Indianie zostali wybici niemal do nogi, cudem uniknęli losu bizonów i do dziś żyją w rezerwatach. Czasem ktoś przebąkuje o Cortezie, ale w gruncie rzeczy nikt nie czuje się za to winny. Problem narastał, a przez lata wszyscy udawali, że go nie widzą. Wrzód pękł w latach 70.,gdy aktywowały się grupy walczących radykałów, którzy, w mniej lub bardziej pokojowy sposób próbowali wywrzeć presję na rządzie i zmusić opinię publiczną do dostrzeżenia Indian. Do tego pokolenia należał właśnie Lincoln Czerwony Kruk który przebył drogę od bojownika do silnorękiego przywódcy-gangstera.
Najbliżej dowiedzenia się czegokolwiek sensownego o rdzennych amerykanach świat był w 73. roku, gdy podczas wręczenia Oscarów za najlepszą rolę męską zamiast Marlona Brando na scenę wkroczyła kobieta w tradycyjnym stroju Apaczów. Za pośrednictwem indiańskiej aktywistki Sacheen Littlefeather aktor odmówił przyjęcia nagrody. Był to akt protestu przeciwko kłamliwemu ukazywaniu Indian przez Hollywood i poparcie dla protestów w Wounded Knee. Po tym incydencie tematyka stała się tak drażliwa, że mało kto w show-biznesie chce dziś ją podejmować. Co gorsza, obecnie już nikt nie wie, jak ukazywać Indian.
Paradoksalnie również “Skalp” został ostro skrytykowany przez ludzi broniących praw rdzennych Amerykanów. Aaron nie obchodzi się z nimi jak z jajkiem, nie gloryfikuje, ani nie czyni duchowych zwycięzców – ukazuje jako przegranych i zdegradowanych w dzisiejszym świecie. Tylko w domyśle możemy powiedzieć, że zdegradowanych przez białą kulturę, ale jeśli ktoś tego nie wie, to chyba nie powinien się nazywać bojownikiem o prawa Indian. Scenarzysta został oskarżany o szerzenie stereotypów, a nawet rasizm. Nie mówi się o tym, ale prawdopodobnie dlatego na serię nie spadła lawina nagród, na które niewątpliwie zasłużył “Skalp” bowiem to jeden z najlepszych komiksów, jakie wydawnictwo Vertigo kiedykolwiek miało w stajni.
Jako człowiek dostający wysypki od niezdrowej poprawności politycznej, nie potrafię zostawić sprawy bez komentarza. Nie wszystkie rezerwaty są dysfunkcyjne, ale ten opisywany w “Skalpie” jest. Wymaga tego konwencja, po której poruszał się scenarzysta. Pytany o swoje inspiracje Aaron wymienia seriale telewizyjne (słynne “Prawo ulicy”), filmy Pecinpaha, włoskie westerny i filmy o cyganach Emira Kusturicy. Ja natomiast, broniąc go wskazałbym na podobieństwa do twórczości Abla Ferrary z lat 90. – “Złego porucznika”, “Króla Nowego Jorku”” i “Pogrzebu”. W tamtym czasie reżyser w bardzo interesujący sposób łączył gatunki sensacyjne nie tylko z kinem stricte autorskim, ale również zaangażowanym społecznie, w pewien sposób odwołując się do tradycji neorealizmu, a raczej tego, co z niego później wyrosło (wcześniej takie nawiązania mogliśmy znaleźć np. u Scorsese w “Ulicach nędzy”). Ferrara mimo iż ukazywał upadek człowieka, to podobnie do Pier Paolo Pasoliniego był zakochany w proletariacie, biedocie i straceńcach. Mam nieodparte wrażenie, że podobnym uczuciem Aaron obdarza Indian i tylko ktoś nie potrafiący zrozumieć, czym jest prawdziwy humanizm (przynajmniej dla mnie humanizm w sztuce jest bowiem opowiadaniem o człowieku z wszystkimi jego przywarami nie o jego wyidealizowanym wzorcu), jest w stanie zarzucić mu rasizm.
Oczywiście “Skalp” cechuje pewne przerysowanie, ale po raz wtóry podkreślę, że mamy przecież do czynienia z noir – nurtem wywodzącym się na poły z amerykańskiego kina gangsterskiego (mało kto pamięta, ale wczesne filmy w tym gatunku jawnie gloryfikowały bandytów, ukazując ich jako współczesną wersję Robin Hooda) , jak i z ekspresjonizmu niemieckiego (ten, prócz tego, że był pewną estetyką, stawiał też bardzo trudne pytania natury moralnej np. o miejsce chorych psychicznie w społeczeństwie). Być może noir nie objawia się tak wyraźnie w warstwie wizualnej, lecz trzeba podkreślić, że również fabularnie jest nacechowane przejaskrawieniem. Moim zdaniem “Skalp” nie piętnuje Indian. Owszem, pokazuje ich nieprzystosowanie, ale portretuje tę społeczność z różnych perspektyw i pyta o jej miejsce we współczesnym świecie. Niestety, nie daje odpowiedzi. Trudno jednak oczekiwać od noir, by je dawało. Utwory przynależne do tego nurtu zawsze opowiadały o nieuchronnym upadku.
****
“Skalp” to dzieło wybitne, obok którego trudno przejść obojętnie. Nie tylko dlatego, że jest znakomitym komiksem, a z powodu tego, że w mistrzowski sposób porusza śmierdzące i bardzo niewygodne dla Ameryki tematy. To utwór na tym samym poziomie rozrywkowy, co publicystyczny. Komiks doceniony zarówno przez czytelników, jak i przez krytykę. Prawdziwe arcydzieło gatunku.
Krzysztof Ryszard Wojciechowski
Spiritus movens fanpage’a Rękopis znaleziony w Arkham
Ostatni człowiek na Ziemi.