Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (55) XXVII | Wydanie internetowe Rok (1) SZTUKA 2020
film } Popioły i diamenty
Ocalić od zapomnienia
Sara Nowicka 20.12.2020
Nie należę do osób, które emocjonują się nagrodami – ani własnymi, ani cudzymi. Rywalizowanie w sztuce czy szeroko pojętej kulturze uważam za absurdalny pomysł. Wydaje mi się, że często sam proces, twórcze działanie ma większe znaczenie niż efekt, którego nie można ocenić w obiektywny sposób. Odbiór sztuki zmienia się w zależności od okoliczności – czasów, historii, dominujących trendów. Przykładem może być „Lśnienie” Stanleya Kubricka, dziś uważane za arcydzieło, w chwili premiery dostawało chłodne recenzje i doczekało się dwóch nominacji do Złotej Maliny. Są jednak nagrody, które mnie wzruszają, ponieważ wskazują na zmianę paradygmatu, podkreślają przewrót we wspólnotowej świadomości. Za taki laur uznaję Złotego Lwa przyznanego na tegorocznym FPFF „Zabij to i wyjedź z tego miasta” Mariusza Wilczyńskiego.
Nagrodzenie tego filmu uważam za przełomowe z dwóch podstawowych powodów. Pierwszy, bardziej prozaiczny, dotyczy formy – to pierwsza animacja, która nie tylko zwyciężyła na tym festiwalu, ale też była nominowana w konkursie głównym. Mimo tego, że polskie animacje dla dorosłych, zarówno te z czasów Jana Lenicy, jak i nowe, tworzone np. przez Renatę Gąsiorowską, prezentują niezwykle wysoki poziom, ten rodzaj filmu (no, może z wyjątkiem „Twojego Vincenta”) nadal nie cieszy się powszechnym szacunkiem. Podobnie jak komiks ma przyczepioną łatkę twórczości dla dzieci, która nie jest w stanie poruszyć poważnych problemów dojrzałych ludzi. Drugą przyczyną mojej radości jest to, jaki ten film jest. „Zabij to i wyjedź z tego miasta” to film ekstremalnie osobisty, awangardowy i niewykalkulowany. Formalnie wysmakowany, którego niebanalna estetyka nie stara się kokietować odbiorcy, zrobić wrażenia na wszystkich, a jest wyrazem autorskiego głosu. Mnie najbardziej oczarował czas akcji. Natężenie światła (a właściwie odpowiednie zaciemnianie) pozwala myśleć, że mamy do czynienia z porą przed zmierzchem lub świtem, z czymś magicznym na granicy dnia i nocy, symbolicznego życia i śmierci.
Wilczyński pracował nad swoim dziełem, aż czternaście lat, utrwalając w nim swoich rodziców, przyjaciół i ważne dla siebie miejsca. To swoisty rytuał, czary, które wyrywają kochane przez autora osoby ze śmierci, pozwalając mu znowu poczuć ich obecność. W tym jednostkowym wspomnieniu może przejrzeć się wielu z nas, wszak głosy Andrzeja Wajdy, Gustawa Holoubka, Krystyny Jandy, Tadeusza Nalepy (przyjaciela Wilczyńskiego i autora muzyki do filmu), Magdaleny Cieleckiej czy Anny Dymnej są elementem istotnym nie tylko dla tożsamości artysty, lecz także dla kilku pokoleń osób wychowanych w polskiej kulturze. W obrazie Łodzi widzę odbicie mojego rodzinnego Chropaczowa – robotniczej dzielnicy przystrojonej fabrycznymi kominami. Twarze w miejscach publicznych, głosy i wypowiadane zdania, mentalność sprzedawczyń czy, z zupełnie innej beczki, nawiązania do „Mistrza i Małgorzaty” – wielu z nas automatycznie czyta te kody, znamy je z własnej codzienności. Pomimo pozornej hermetyczności, zakotwiczeniu w polskiej kulturze, „Zabij to…” z powodzeniem zwiedza światowe festiwale i cieszy się świetnymi recenzjami (m.in. w „The Guardian”). Myślę, że sekret tkwi nie tylko w atrakcyjnej dziwności tej animacji, jej egzotycznym, wyjątkowym uroku. Kluczem jest autobiografizm, gwarantujący bezpretensjonalność i szczerość emocji, które przecież są zrozumiałe na całym świecie.
Przez długi czas myślałam, że kino autotematyczne, w którym reżyser opowiada sam o sobie lub o procesie tworzenia filmu, wynika z megalomanii, braku pomysłu lub chęci odbycia terapii kosztem widzów. Oczywiście, są i takie przypadki, ale dziś, po obejrzeniu nieokreślonej ilości dobrych przykładów takiego kina mogę napisać, że to właśnie wątki autobiograficzne interesują mnie najbardziej. Ba, uważam nawet, że nie można prawdziwie tworzyć, nie opowiadając o sobie. Dlaczego zaczęły mnie ciekawić cudze życiorysy, a nie wyobrażone historie? Ze względu na prawdę i założenie, że najlepszą drogą poznania jest wyjście od szczegółu do ogółu. Uważne przyjrzenie się jednostce, wzięcie ją pod lupę pozwala budować wnioski na temat całej społeczności lub co dla mnie stanowi najwyższą wartość, zrozumienie pewnych mechanizmów i uczuć, które działają w nas samych. W zeszłym roku na Nowych Horyzontach trochę przez przypadek obejrzałam film „Wiejska ciuciubabka” Shūjia Terayamy. Trudno o coś bardziej mi odległego – nie interesowałam się nigdy japońską kulturą, a rzecz jest zanurzona w legendach prefektury Aomori, małej ojczyzny reżysera. Autor rozlicza się z własnym dzieciństwem, mieszając fałsz z prawdą i pokazuje widzom kulisy tworzenia tej autoterapeutycznej produkcji. Obca kultura, bohater o zupełnie innym charakterze i wachlarzu problemów niż moje. Jednak wyszłam z kina w pewnym poczuciu katharsis, które czułam również po obejrzeniu „Zabij to…”. Obaj reżyserzy, maksymalnie skupieni na indywidualnych cechach i wrażeniach, pokazali się w powiększeniu tak mocnym, że zaczęli się w nim zatracać, a na wierzch wypłynęło to, co wspólne – pamięć, emocje oraz próba walki ze śmiercią, zapomnieniem.
Film Wilczyńskiego jest niezwykły z setek innych powodów, w tym, niestety, okrutnego pandemicznego fatum, który uniemożliwia obejrzenie i usłyszenie tej dopracowanej produkcji na wielkim ekranie. Premiera została kolejny raz przesunięta, tym razem na 22 stycznia, i przyznam, że jestem szalenie ciekawa reakcji niefestiwalowej publiczności. Gdyńscy jurorzy i nowohoryzontowi odbiorcy to jednak widzowie dość mocno zanurzeni w kinie eksperymentalnym i nowatorskim, którzy oglądając kilka filmów dziennie, patrzą z zachwytem na każdy objaw oryginalności. Czy szeroka publiczność będzie równie łasa na nostalgiczne emocje i grzebanie w bebechach wyjątkowego artysty? Mam nadzieję, że tak i z niecierpliwością wyglądam pierwszych niezależnych opinii.
Sara Nowicka
urodzona w dwudziestą ósmą rocznicę powstania grupy OuLiPo w Świętochłowicach. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o mediach na Uniwersytecie Śląskim. Współzałożycielka Final Girls – magazynu o kinie i autorka bloga Kino w zwolnionym tempie.
Publikowała m.in. w: artPapierze, Kinomisji, Magivandze, Niewinnych Czarodziejach, Masce oraz e.CzasieKultury. Jedna z autorek w zbiorowym tomie 1000 filmów, które tworzą historię kina pod red. naukową dr hab. Piotra Kletowskiego. W wolnych chwilach joginka i flâneuse, która zaskakująco dobrze znosi zamknięcie w czterech ścianach.