Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (55) XXVII | Wydanie internetowe Rok (1) SZTUKA 2020

felieton } POPkultyzm w sosie własnym

Podążaj drogą Maat

Michalina Olszańska-Rozbicka  25.11.2020

Przygotowując się do tego tekstu, trafiłam na artykuł pt. „Prawo i Sprawiedliwość w Starożytnym Egipcie”. I oczywiście mój mózg od razu wziął się za fantazjowanie o przygodach partii rządzącej w krainie faraonów. Nie byłam w stanie powstrzymać spływających na mnie kaskadami wizji Jarosława Kaczyńskiego w nemesie (chusta w złote i niebieskie pasy, rodzaj korony królewskiej), albo Mateusza Morawieckiego jako śliskiego wezyra. Kot prezesa oczywiście wpisał się w tę historię koncertowo. W zapierającej dech w piersiach biżuterii, z własnym pałacem i tuzinem półnagich służących, raczył się mlekiem z wanny Krystyny Pawłowicz i spiskował, jak tu przejąć ostatecznie władzę. W końcu zresztą razem z trzema kotowatymi boginiami – Bastet, Sekhmet i Mafdet – obalił rządy tyrana i wszystko skończyło się szczęśliwie. Dla Egiptu, oczywiście. Nigdy nic nie kończy się szczęśliwie dla wszystkich.

Muszę przyznać, że przez chwilę świetnie się bawiłam. A potem zorientowałam się, że przecież miałam pisać o harmonii, prawości i porządku, symbolizowanych przez boginię Maat, natomiast skończyłam rechocząc i drwiąc z relacji starego człowieka z kotem. Czy więc mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że „podążam drogą Maat”? No, nie za bardzo. A z drugiej strony być może w czasach relatywizmu moralnego i braku jakiegokolwiek punktu odniesienia, w który jeszcze wszyscy byśmy wierzyli, poczucie humoru jest ostatnią możliwą do osiągnięcia cnotą? Cnotą, która oczywiście nigdy nie była za taką uznawana. Wręcz przeciwnie…

Dla mnie poczucie humoru było zawsze niezwykle istotne. Uważałam je za najbardziej atrakcyjną cechę w drugiej osobie, pomagało mi też przetrwać trudne chwile. Ale dopiero, kiedy czekałam niecierpliwie na pierwszy śmiech mojej córeczki, postanowiłam zgłębić temat. Przede wszystkim – dlaczego coś nas śmieszy? Naukowcy nie są co do tego zgodni, istnieje mnóstwo skrajnie różnych teorii, ale ja się dzisiaj skupię na trzech najbardziej popularnych: na teorii poczucia wyższości, sprzeczności/niespójności oraz ulgi. Już same te nazwy nie sugerują niczego specjalnie szlachetnego. Przypomnę, że cztery tzw. cnoty kardynalne to sprawiedliwość, roztropność, umiarkowanie i męstwo. Wygląda, więc na to, że człowiek obdarzony poczuciem humoru musi sprzeniewierzyć się każdej z nich. Ups.

Według teorii poczucia wyższości, śmieszy nas cudza niedola lub głupota, ponieważ uświadomienie sobie, że jesteśmy lepsi i mądrzejsi, daje nam szczęście. Henri Bergson w swojej pracy „Śmiech. Esej o komizmie” zwraca uwagę na to, że humor wymaga rodzaju zobojętnienia. Twierdzi, że nie umiemy śmiać się z kogoś, kto budzi nasze współczucie. Długo się nad tym zastanawiałam i chyba muszę się zgodzić. Acz niechętnie. Mnie na przykład zupełnie nie bawią żarty z chorych dzieci, albo pedofilii, ale nie przysięgnę z ręką na sercu, że nie śmiałam się nigdy z dowcipów uderzających w jakąś grupę społeczną. Że nie sprawia mi przyjemności drwienie z fanów disco polo, albo wyborców Konfederacji. Mea culpa. Co prawda potrafię się też śmiać z samej siebie, ale to nic nie znaczy, bo akurat jestem tą osobą, dla której najczęściej brakuje mi empatii. 

Teoria ulgi, wyznawana przez Freuda, zakłada natomiast, że śmiech służy rozładowaniu energii, zgromadzonej w obliczu zagrożenia, które okazało się nieszkodliwe. Na przykład kiedy się potkniemy, ale nic nam się nie stanie. Śmiechem mielibyśmy też radzić sobie z długotrwałym napięciem i niefolgowaniem popędom. W szerszej skali oznaczałoby to, że ludzie cały czas dowcipkujący, to ci, którzy najgorzej znoszą ograniczenia, jakie nakłada na nich życie w społeczeństwie. Rzeczywiście jest to charakterystyczna cecha wszystkich najbardziej charyzmatycznych złoczyńców w popkulturze, z Jokerem na czele. O ile bohaterowie są zazwyczaj nudni i przewidywalni, o tyle tzw. „czarne charaktery” odznaczają się wysoką inteligencją i właśnie ciętym humorem. Czy to by potwierdzało tezę, że człowiek może być albo dobry, albo dowcipny? Czy Brat Jorge z powieści Umberto Eco „Imię Róży” miał rację, twierdząc, że śmiech jest bękartem kłamstwa, objawem ludzkiej pychy i bluźnierstwem przeciwko Bogu?

Możliwe. Znamienne, że ludzie ideowi, walczący o coś, co uważają za słuszne, nie mają zwykle do tego „dystansu”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dzisiejsza poprawność polityczna, choć dotyczy niejako drugiej strony barykady, koresponduje z wyczuleniem ludzi konserwatywnych na żarty z religii i tradycyjnych wartości. I choć osoby takie wydają nam się często sztywne i nieprzyjemne, może mają trochę racji. Przeczytałam właśnie trzydzieści stron pracy naukowej na temat ciemnej strony humoru z punktu widzenia psychologii. No, dobrze, piętnaście, bo połowę każdej strony stanowiły przypisy. I mimo że nigdy nie uważałam się za osobę, która wjedzie do raju rydwanem zaprzężonym w białe pawie, wachlowana wszystkimi skrzydłami Metatrona, to teraz poczułam się naprawdę podła. Okazało się bowiem, że nie tylko niejednokrotnie „trywializowałam obiekty i zjawiska, zasługujące na powagę i szacunek”, ale wręcz „wciągałam innych w sytuacje humorystyczne moralnie podejrzane, co czyniło mnie współodpowiedzialną za ich zaangażowanie poznawcze w postawę niemoralną”! I jak ja mam teraz żyć z tą świadomością?

Na szczęście z pomocą przychodzi trzecia teoria – niespójności. Według niej humor powstaje wtedy, kiedy dostrzegamy konflikt pomiędzy zestawionymi zjawiskami, zdaniami, treściami. Kiedy coś nas zaskakuje, nie idzie zgodnie z planem. Kiedy dostrzegamy absurd, jakąś dziwność. Nasz mózg ponoć próbuje wtedy za wszelką cenę doszukać się sensu, albo wykreować go na siłę, a kiedy już mu się to udaje, nagradza się solidną dawką hormonów szczęścia. Jest to moja ulubiona teoria. Nie tylko dlatego, że mi trochę odciąża sumienie, lecz także dlatego, że najlepiej tłumaczy, dlaczego codziennie chce mi się śmiać. Bo jak można zachować powagę w kraju, w którym wszystko jest na opak? W którym zapomogę od państwa dostają najbogatsi. W którym wysokie stanowiska sprawują często ludzie pozbawieni nie tylko kompetencji, lecz także zwykłej inteligencji. W którym życie ludzkie najzacieklej chronione jest do momentu, w którym się zacznie. W kraju, gdzie najgorszy rodzaj muzyki jarmarcznej i jej zachwyceni sobą wykonawcy traktowani są jak dobro narodowe, a wykształconym artystom w dobie kryzysu sugeruje się szybciutkie przebranżowienie. Gdzie najhuczniej świętuje się porażki i nieudane powstania. Gdzie partią rzeczywiście sprawującą władzę jest Kościół katolicki. Gdzie definicje pojęć „prawica” i „lewica” zostały tak poplątane, że w zasadzie można ich już używać na chybił trafił. Gdzie czynni politycy wygadują publicznie bzdury, za które w kilku państwach europejskich można pójść do więzienia. Gdzie prezydent ma konto na TikToku i śpiewa o ostrym cieniu mgły. Gdzie ludzie, nazywających siebie patriotami, kultywują hasła i symbole morderców swoich przodków. Gdzie na protestujące, nieuzbrojone kobiety wysyła się antyterrorystów. I wreszcie, gdzie oglądając programy informacyjne na dwóch najbardziej popularnych kanałach telewizyjnych, ma się wrażenie, że pochodzą ze światów po przeciwnych stronach lustra. 

Tak, żyjemy ewidentnie w Krainie Czarów, ale nie w tej ugrzecznionej przez  Hollywood wersji, tylko w oryginalnym, psychodelicznym koszmarku Carrolla. Jak więc mogę mówić o bogini Maat, skoro nasza rodzima Sprawiedliwość ma raczej czerwoną, opuchniętą twarz Królowej Kier, ścinającej głowę wszystkim, którzy śmią jej się sprzeciwić? Kot prezesa natomiast nie jest świętym zwierzęciem, pilnującym harmonii sfer, tylko złośliwym, rechoczącym psychopatą, informującym nas, że „wszyscy jesteśmy wariatami”.

Fot. Marlena Bielińska

Michalina Olszańska-Rozbicka

(ur. 29 czerwca 1992 w Warszawie) – aktorka, pisarka, skrzypaczka i wokalistka.

W wieku siedmiu lat rozpoczęła naukę gry na skrzypcach, w 2011 ukończyła ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną II stopnia im. Zenona Brzewskiego. Występowała jako solistka m.in. z orkiestrami symfonicznymi w Katowicach, Rzeszowie, Łomży, Słupsku i Berlinie.

W 2009 wydana została jej debiutancka powieść „Dziecko Gwiazd Atlantyda”, a dwa lata później powieść „Zaklęta”. Od 2011 roku studiowała na Akademii Teatralnej w Warszawie, początkowo dostała się także na studia na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Od 2013 regularnie pracuje jako aktorka, ponadto jest autorką tekstów i muzyki do piosenek oraz wokalistką.