Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024

Wywiad

13 mar, 2025Draft

Magdalena Hanysz-Stefańska, Jabłkowity Nosorożec, linoryt kolorowy, sucha igła, 2012

Hanna Ścisłowska: Co trzeba zrobić, aby zostać grafikiem? Jakie są do tego wymagane umiejętności?
Magdalena Hanysz: Prowadzę zajęcia ze studentami pierwszego roku. Mówię, że niepotrzebne są żadne umiejętności oprócz: chęci pracy w zespole, sprzątanie po sobie, umiejętność słuchania i przyswajania wiedzy, którą dozuję w tzw. pigułkach, aby nie było jej za dużo na raz, umiejętność kreacji i wyobraźnia.
HŚ: Czy trzeba posiadać wykształcenie w tym kierunku?
MH: Nie
HŚ: Jak wygląda podstawowy warsztat pracy artysty grafika teraz, a jak wyglądał w okresie przed 1989 rokiem?
MH: Odwiedziłam swego czasu Muzeum Dürera w Norymberdze i czułam się tam trochę jak w domu. Podstawowe metody pracy pozostały niezmienne, ale zmieniły się pewne niuanse. Dziś zamawiamy prawie wszystko przez Internet, mamy dostępność-wymianę informacji praktycznie z całym światem więc możemy „produkować’ w cudzysłowie takie grafiki jakie się robi w Chinach czy w Japonii. Możemy to próbować naśladować, natomiast nie musimy się trzymać własnych konwencji, mamy łatwy przepływ informacji i również dostępność materiałów. Ilość tych materiałów jest ogromna. Pamiętam, że przed rokiem 1989 do litografii był używany piasek prosto z plaży, asystenci nosili w workach piasek, nie wiem, jak radzono sobie np. na innych Akademiach np. w Krakowie, może nosili piasek znad Wisły? Teraz zamiast pasku mamy kilka rodzajów Karborundu – 100, 200, 400. To samo dotyczy kwasów, którymi możemy trawić blachy czy kamienie. Do algrafii zamawiamy płyty aluminiowe pokryte emulsją światłoczułą. Przed 1989 rokiem o takich rzeczach można było tylko marzyć. Ale wiem, że z braku materiałów robiono coś takiego jak ceratoryty, bo cerata była ogólnie dostępna. W każdym domu leżała na stole. W grafice służyła jako matryca, można było wycinać w niej wzór i robić z tego kolografię albo wypukłodruk. Przecież z linorytu, który jest wypukłodrukiem można zrobić też wklęsłodruk, tylko zależy to od wyobraźni. Zrobiłam taką grafikę zatytułowaną „Nosorożec”.
HŚ: Jak zrodziła się Pani pasja i zainteresowanie grafiką?
MH: Dużo zawdzięczam prowadzącym pracownie grafiki. Na Akademii Sztuk Pięknych trzeba było wybrać specjalizację na początku studiów. Pomyślałam, że może ceramika to jest to, że to jest jakaś rzecz, która mi pozostanie, garnek lub forma jaką uzyskam, będę mogła ją sobie trzymać i na nią patrzeć. Będzie z tego wymierny efekt. O grafice nic nie wiedziałam. U mojej babci na ścianie wisiała akwafortą z akwatintą przedstawiająca widok Gdańska. Z babcią ustaliłyśmy komisyjnie, że to może być coś wspaniałego. W związku z czym poszłam do odpowiedniej Pracowni, przedarłam się przez okropnie czarne, zakurzone zasłony. Na dworze ziąb, a w pomieszczeniu cieplutko i ciemno. Powiedziałam grzecznie „Dzień dobry”. Miałam lat 19, byłam młoda i nieśmiała, tuż po szkole średniej. Nikt nie zwrócił na mnie żadnej uwagi, nie zareagował. Ogólnie było ciemno, szaro, buro i bardzo cicho. Pomyślałam, że jestem nie na miejscu tutaj, odwróciłam się grzecznie i wyszłam.
Za to przy pracowni ceramiki na tym samym korytarzu zlokalizowano pracownię litografii i linorytu, co mi nic nie mówiło – domyślałam się, że to może mieć związek z linoleum. (śmiech) Linoleum wtedy było bardzo powszechne, leżało na podłogach wszędzie, to był zatem bardzo przyjazny nam materiał, ale w życiu nie myślałam, że coś z tego można zrobić (śmiech). Weszłam do pracowni, mili asystenci, obecnie Prof. Zbigniew Gorlak i Prof. Waldemar Marszałek, zwrócili się do mnie. że jeżeli chciałabym być tutaj na specjalizacji to mam zrobić to i to. Byłam „zadaniowcem”, do tej pory lubię mieć zadanie i warunki do jego spełnienia, Tam wszystko było określone, jasne zasady, powiedzieli co mamy teraz zrobić, a co na następnych zajęciach itd.
Pracownia zaczęła mi się bardzo podobać. Kusiły kolorowe farbki, a i technika niezaprzeczalnie coraz bardziej mnie wciągała. Pierwsze projekty całkowicie różniły się od przemyślanych i dopracowanych projektów moich koleżanek. Moje były niekompletne, szybkie, ekspresyjne. Chciałam robić grafiki, a nie projekty. Podobało mi się, że ja – nieśmiała i cicha jestem jako twórca odbierana jako szalona i ekspresyjna. Kompletnie nie przeszkadzało mi przypominające mantrę, żmudne opracowywanie matrycy, z pasją podejmowałam się coraz trudniejszych wyzwań, zwiększając ilość kolorów, format prac. Trzeba dodać, że niebagatelny wpływ na moją pracowitość i rodzącą się miłość do linorytu miała bardzo przyjazna i familiarna atmosfera.
Akademia Sztuk Pięknych pokazała mi też, że ja mogę czegoś nie wiedzieć, wtedy muszę się zapytać, że „kto pyta nie błądzi”, i że nie ma nic w tym złego, jeżeli się czegoś nie wie. Poza tym, taka jakby „otoczka bycia artystą” sprawia, że artyście uchodzi, jak czegoś nie wie. Odbiór społeczny jest taki, że artysta może być głąbem, bo żyje we własnym świecie wyobraźni i że dzięki temu wiele mu uchodzi. To się zmienia na całe szczęście.
HŚ: Krzywdzący.
MH: Krzywdzący, oczywiście bo bycie artystą dzisiaj wcale nie znaczy, że się nie ma wiedzy o życiu i świecie.
HŚ: Co zadecydowało o wyborze grafiki jako medium artystycznego?
MH: Nie wiem czy do końca świadomie wybierałam, bo nie wiem, czy byłam świadomym artystą i człowiekiem, ale u mnie się wszystko ze sobą przeplata i nawet o tym napisałam w swoim doktoracie, że jestem i mamą, i żoną, i artystką, graficzką, malarką, tak razem wszystko.
Nie mogłabym się poświęcić czemuś, bo całe życie jestem trochę tu, trochę tam. Dlatego też nigdy nie posiadałam własnej pracowni, bo to kojarzyło mi się ze sztuczną sytuacją, kiedy idę do pracowni i tylko maluję. „Skubię” swój linoryt w kuchni na stole, a w międzyczasie gotuje mi się herbata albo zupa (śmiech). Wracając do wyboru medium, to był w zasadzie przypadek, że znalazłam się w tej pracowni i Prof. Czesław Tumielewicz po kilku miesiącach powiedział: Pani to ma talent!
Pamiętam to do tej pory. Podziałało jak turbodoładowanie. Bo okazało się, że jednak jestem na swoim miejscu. Na pierwszym roku, kiedy przyszłam po ukończeniu zwykłego liceum ogólnokształcącego, to czułam się obco wśród ludzi, którzy wiedzieli co robią, a ja nic nie wiedziałam. Nie za bardzo wiedziałam, jak trzymać dłuto, a ponieważ robiłam na szydełku i na drutach (w ten sposób dorabiałam jako studentka) to stwierdziłam, że dłutko to będzie takie moje szydełko, nawet podobnie je trzymam (śmiech). Nie ma chyba profesjonalnego systemu używania tego narzędzia, każdy trzyma jak mu pasuje. Stąd się pojawił ten mój system trochę puentylistyczny dziergania, tak jakbym ciągle robiła na szydełku, oczka mi wychodzą. Zaczęłam to sobie uzurpować jako własne, odkryłam coś swojego, że jestem niepowtarzalna, co mi się bardzo podobało (śmiech)
HŚ: Jakich technik graficznych Pani używa w twórczości warsztatowej i którą się Pani najczęściej zajmuje?
MH: Tak jak wspominałam trafiłam do pracowni linorytu i litografii.
Najpierw trzeba było przebrnąć przez linoryt, aby potem zająć się sztuką wyższą, czyli litografią. Nie wiem, dlaczego tak to traktowano, ale tak to wówczas wyglądało.
Po czasie okazało się, że linoryt pozostanie jako mój ulubiony do dziś, choć litografia była kusząca, bo robiąc rysunek widać co się robi i wiadomo, jak to wyjdzie, a w linorycie jest to zagadka. Zaczęłam pracować na uczelni i pojawiły się dalsze możliwości graficznej ekspansji. Z Prof. Czesławem Tumielewicza (byłam jego asystentką) dostaliśmy Pracownię, która miała eksperymentować na pierwszym roku i wprowadzać studentów w arkana grafiki artystycznej. W związku z tym naprawdę zaczęliśmy eksperymentować, zanim jednak zaczęliśmy ze studentami to wszystkiego musiałam sama spróbować. Była zatem sucha igła, gipsoryt, wklęsłodruk i algrafia. Wszystkie matryce do gipsorytów robiłam sama, bardzo niemile to wspominam, aczkolwiek jako doświadczenie to było niesamowite. Niemniej zostaje dalej przy linorycie kolorowym. Obserwuję wiele linorytów czarno – białych, które mi się bardzo podobają, jednak byłoby mi żal nie używać koloru. Uważam, że swoją indywidualność mogę pokazać właśnie dzięki użyciu koloru w tej technice.
HŚ: Co najbardziej Pani lubi w swojej pracy?
MH: Niezależność. To, że jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Pracuję na Wydziale Grafiki wśród kolegów designerów i projektantów, którzy zmagają się z życzeniami i zamówieniami klientów. Byłam projektantką wnętrz, wiem, jak to jest, natomiast ja mogę robić, to co chcę, to co mi w duszy gra i nie odpowiadać na czyjeś żądania i życzenia.
HŚ: Jakie są największe wady i zalety bycia grafikiem?
MH: Nie wiem do końca czy uznaję siebie za grafika. Jestem jednak malarzem tylko posługuję się technologią graficzną. Mam dłutko, szpachelki, linoleum, ale myślę jak malarz. Grafik to dla mnie jest designer, projektant, a artysta grafik dla mnie to artysta malarz. Patrząc na swoje prace patrzę jak na obrazy – kompozycję, światłocień, aranżację kolorystyczną. Natomiast nie wiem, czym to się powinno artystycznie różnić w zasadzie: grafika od obrazu.
HŚ: Wydaje mi się tym, że są pewne techniki graficzne. Technologia jest odmienna. Obraz jest jeden niepowtarzalny a odbitek jest kilkanaście.
MH: Różnice są technologiczne między obrazem a grafiką są oczywiste, ale takie różnice estetyczne czy artystyczne, no nie ma żadnych. Dochodzimy do finału rożnymi drogami.
Zalety: mam nie jeden obraz a np. piętnaście grafik. To jest duża zaleta i nie chodzi tylko o ilość, ale o to, że mam 15 różnych możliwości wersji kolorystycznych i ja to wykorzystuje przez co te obrazy są rożne. Zaletą jest też to, że to są papiery, i mogę w szufladach zgromadzić 1000 prac, a tysiąc obrazów to już zajęłoby np. cały garaż. To składowanie choć przyziemna rzecz też jest ważne. (śmiech). Natomiast wady, to np. ulotność, bo to tylko papier, nieoprawiony szybko ulega zniszczeniu.
Nie działam na zamówienie, więc mam pełne szuflady. Grafika jest tańsza niż obraz to z jednej strony wada, z drugiej zaleta. Zaletą jest też mnogość organizowanych konkursów czy przeglądów graficznych na całym świecie. Taką grafikę wkłada się w tubę i wysyła, a wysłanie obrazu wielkości metr na metr już nie jest takim prostym zdaniem, zatem łatwość transportu. Zaletę stanowią również katalogi, w których jest przegląd grafik z całego świata.
Ostatnio mieliśmy w Toruniu w Galerii Wozownia Sztuki taki przegląd „Kolor w grafice”. To jest impreza cykliczna. Było zaproszonych około 100 artystów, wielu przyjechało i panowała cudowna atmosfera – brać artystyczna. To jest niesamowite.
HŚ: Grafik jest trochę artystą i trochę rzemieślnikiem czy zgadza się Pani z takim stwierdzeniem?
MH: Może troszeczkę jest…musi być rzemieślnikiem, bo technologia jest specyficzna. Trzeba te technologie okiełznać, ale np. ja za bardzo o niej nie myślę, ona po prostu jest.
HŚ: Czy jako grafik lepiej pracować dla kogoś czy zostać freelancerem?
MH: To jest pytanie raczej do designera niż do mnie. Rzadko robię prace na zlecenie. Malarz pracujący na zlecenie kojarzy mi się z grantami, jest tak podporządkowany jakiemuś zadaniu, że nie ma możliwości puszczenia wody fantazji i wyobraźni i czasu, aby zrobić to co chce i to go według mnie ogranicza.
HŚ: Czym się Pani Inspiruje w swojej twórczości?
MH: Życie wokół, to co mnie otacza. Dobro i zło. Ciekawe formy, które przypadkowo odkryje, ciekawa kolorystyka, nie raz czyjeś zachowania, czy np. kolor spódnicy przechodzącej kobiety. Staram się te elementy zestawiać tylko sobie znanym szyfrem i trochę nieznanym. Staram się natomiast, aby to było optymistyczne, mimo że często poruszam tematy nieciekawe i nie zawsze optymistyczne to nie chce, aby to był przekaz przez negację. Być może to zabrzmi naiwnie, ale wierzę w to, że pozytywny przekaz bardziej dowartościowuje. Chwalenie przynosi zdecydowanie lepsze efekty niż ganienie np. w edukacji. Jeżeli moja grafika miałaby by uczyć to chcę, aby uczyły radości i optymizmu.
HŚ: Zauważyłam też fascynację flora i fauna. Wplata Pani elementy zwierząt roślin.
MH: Tak, jak tu nie wplatać, skoro mi zawsze towarzyszy jakiś pies. Ja bardzo jestem wyczulona na naturę. Podróżując z mężem staramy się odwiedzać miejsca szczególnie ciekawe, jeśli chodzi o faunę i florę. Gdybym miała do wyboru np. Nowy York czy Niagarę to chyba wybrałabym to drugie (śmiech)
HŚ: Jakie były Pani plany artystyczne przed rokiem 1989 i czy się spełniły?
MH: Moje wiedza przed 1989 rokiem ograniczała się do Jana Matejki jako malarza. Jeszcze był van Gogh. Muszę tutaj nadmienić, że zainspirowała mnie do zdawania do PWSSP moja babcia, z którą czytałyśmy na głos książki. Dwa razy w tygodniu chodziłam do babci, miałyśmy takie swoje obiady, potem ciasteczka, przedtem wypożyczałyśmy książki z biblioteki. Czytałam Babci te książki na głos i to były często książki Joanny Guze, w których było m.in. o impresjonistach. Czytałyśmy też o Modiglianim, o Van Goghu, „Kamień i cierpienie” o Michale Aniele itd. Miałam wówczas takie wyobrażenie, że będę artystą żyjącym w biedzie uznanym najlepiej po śmierci, miałam 16 lat i miałam inne postrzeganie świata. (śmiech) Teraz myślę inaczej, choć nigdy nie sądziłam, że będę pracowała na Akademii Sztuk Pięknych, co było moim marzeniem i że będę uczyć, a to będzie mi sprawiać tyle przyjemności. Szczególnie kiedy studenci zrobią coś własnymi rękami, co im wychodzi. I że ja ich tego nauczyłam…
HŚ: Jak wygląda obecnie Pani zdaniem sytuacja na rynku pracy twórców grafiki? A jak wyglądało to przed 1989 rokiem?
MH: Przed 1989 rokiem wydaje mi się, że było z jednej strony prościej z drugiej trudniej. Artysta miał łatwiej, bo było więcej zleceń, było dużo projektów, które mogli wykonywać. Były pieniądze na to przeznaczone, artysta był dopieszczony. Po 1989 roku nastąpiło totalne tąpniecie, początek lat 90.tych jako tako, bo otwarto granice było można wyjeżdżać i sprzedawać za granicą. To był moment takiej trochę egzotyki, bo przed 1989 rokiem możliwości wyjazdu były bardzo skomplikowane i problematyczne. Jedynie pojedyncze osoby, którym udało się nawiązać jakieś kontakty, na myśli mam na przykład Zdzisława Beksińskiego.
HŚ: Co Pani myśli o przyszłości grafiki tradycyjnej/warsztatowej? Czy będzie ewaluować?
MH: W latach 90. tych XX wieku był początek pojawienia się grafiki cyfrowej. Komputer dawał możliwości kopiowania w formacie metr na metr czy trzy na trzy, a zrobienie grafiki tradycyjnej tej wielkości jest bardzo trudne wręcz niemożliwe. Wówczas wydawało się wszystkim, że grafika cyfrowa zaleje świat i nikt nie będzie produkował drzeworytów czy linorytów albo akwafort. Przeżyliśmy ten czas, minęło 30 lat, a grafika tradycyjna warsztatowa ma się świetnie. Trochę grafika cyfrowa odeszła do lamusa, cały czas jest, ale równoprawnie z resztą technik artystycznych.
Uważam i wierzę w to, że rzeczy wykonywane manualnie ręcznie mają przyszłość, to ewoluuje i owszem, bo my wykorzystujemy do tworzenia projektów coraz lepsze komputery. Jesteśmy w stanie pracę bardziej zaplanować. Ja też do robienia moich projektów wykorzystuje komputer, ale uważam, że grafika artystyczna przetrwa.
HŚ: Czy młodzi graficy chętnie sięgają do tradycyjnych wzorców i źródeł?
MH: Młodzi graficy myślą, że przed nimi nic nie było i że oni odkrywają świat. Przed nimi to w ogóle sama konserwa i w ogóle nic nie było ciekawego, oni dopiero coś pokarzą. Mają aktualnie wiele możliwości, świat cyfrowy w ogóle nam, wcześniejszym pokoleniom, nie znany. Dla nas komputer i wszystko co się z tym wiąże służy do pomocy, może trochę pomóc w pracy, a czasami nam przeszkadza i jest czymś co nabyliśmy i musimy się z tym oswajać. Dla nich to jest ich życie, jak powietrze, nie wyobrażają sobie życia bez tych mediów. Tak jak my sobie nie wyobrażamy chodzić np. bez portfela tak oni nie wyobrażają sobie nie mieć przy sobie telefonu komórkowego, gdzie jest całe ich życie. Nie znają innego świata to jest ich problem i też zaleta. Nigdy nie było dużo pasjonatów grafiką artystyczną, jeżeli już ktoś się tym zajmie to na zawsze. Mnie nie chodzi o to, żeby tysiąc osób chodziło na moje zajęcia, ale o to, żeby było dwóch, trzech, ale naprawdę zafascynowanych i żeby była ciągłość. Czasy przed rokiem 1989 rokiem bardzo sprzyjały rozwojowi grafiki. A linoryt jest bardzo prosty, bo to w zasadzie taka technologia odbitki ziemniaka trochę. (śmiech)
HŚ: Jak np. na grafice ma się okazać pejzaż wiernie oddany to jak to przenieść z pleneru?
MH: Można zrobić zdjęcie, są już różne publikacje tego, można zmieniać kontrolować, ułatwiać. Moi studenci przygotowują tak misternie i idealnie swoje prace, że to ich aż boli, i też ogranicza.
HŚ: Kiedyś były teki graficzne, gdzie do grafik były robione najpierw rysunki, szkice, Wychodzi na to, że grafik wychodził w plener i rysował a potem robił grafikę.
MH: Tak
HŚ: Czy grafika cyfrowa lub nowe media typu AI stanowią według Pani zagrożenie dla tradycyjnych form graficznych?
MH: Dla artystów zajmujących się grafiką tradycyjną nie, ale dla designerów czy projektantów jest to ogromne zagrożenie. Uważam, że ja zawsze sięgnę po coś nowego czego sztuczna inteligencja nie jest w stanie przewidzieć, nie wie czym ja się zainspiruję. Nie jest w stanie przewidzieć co ja zrobię w przyszłości.
HŚ: Dziękuję Pani serdecznie za rozmowę.

Fot. Hanna Ścisłowska

Magdalena Hanysz-Stefańska

Ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Gdańsku (obecnie ASP) na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Dyplom z malarstwa uzyskała w 1994 roku, w pracowni profesora Macieja Świeszewskiego, który również był jej promotorem, aneks do dyplomu – grafika warsztatowa – w pracowni profesora Czesława Tumielewicza. Temat pracy dyplomowej: „Kilka słów o natchnieniu” Temat przewodu doktorskiego: „Jedność z wielości” Rozprawa habilitacyjna: „Bestiariusz linorytnika” Jest członkiem ZPAP.
Obecnie w stopniu profesora nadzwyczajnego pracuje na macierzystej Uczelni, pełniąc funkcję kierownika Pracowni Podstaw Grafiki Artystycznej.

Hanna Ścisłowska

Historyk sztuki, artysta grafik, muzyk, perkusistka jazzowego zespołu Oczi Cziorne w latach 1989–1992. W dorobku artystycznym ma kilka zbiorowych wystaw zorganizowanych przez Stowarzyszenie Era-Art w Gdyni, m.in. wystawy: „Pokolenia – matki i córki”, zbiorową wystawę malarstwa, tkaniny i rzeźby (Gdyńskie Centrum Organizacji Pozarządowych), Gdynia (2000), „Pokolenia Solidarności” (zorganizowaną z okazji 30-lecia Solidarności, Gdynia (2010). Pisała felietony z dziedziny historii sztuki, m.in. dla czasopism „Sztuka” oraz „Akademia w Mieście”.
W 1994 roku wydała na łamach Wydawnictwa Phantom Press książkę promującą cykl stanowiący o tradycjach kuchni regionalnych. W 2023 roku na rynku wydawniczym na łamach Wydawnictwa Naukowego ArchaEgraph ukazała się monografia autorki „Kościół Matki Bożej Królowej Korony Polskiej w Gdańsku Oliwie. Dzieje, charakterystyka i geneza formy architektonicznej w świetle analizy porównawczej”. Od kilku lat prowadzi blog o sztuce: Jedna sztuka.

Polecamy

Rozmowa z Joanną Mytkowską, dyrektorką warszawskiego MSN-u

W rozmowie z Joanną Mytkowską, dyrektorką warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, poruszamy istotne tematy związane z rolą muzeów we współczesnym świecie, ich funkcją edukacyjną oraz potrzebą redefinicji kanonów artystycznych.

Relacja z otwarcia MSN-u i kilka osobistych refleksji

“To nie karnawał ale tańczyć chce i będę tańczył z nią” – ten krótki cytat z Republiki dość trafnie określa mój nastrój po spędzeniu kilku ostatnich dni w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Von Klinkoff

Share This