Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (55) XXVII | Wydanie internetowe Rok (1)

Zemsta Belferki

Małga Kubiak   25.11.2020

zaczęłam pisać „To Jest Fikcja”, przecież nie jest prawdą, że brat Władysława Jagiełły jest moim przodkiem, wyluzuj – to fikcja. Tak dawno już nie pisałam, gdyż znudziło mi się pisanie.

Jednak samotność podczas pandemii rozbudziła we mnie żądzę – twórczą wenę – jako już ostateczny sposób na przetrwanie (co się stało z moją ortografią!! Ojciec by mi tego nie wybaczył).

Zemsta belferki”

…pozazdrościła mi ojca poety (ten gambit). To co pani od polskiego napisała to nie był materiał książkowy, raczej grafomański ciąg, nie nadawało się do druku. „Bełkot” – rzucił wydawca. Była zmuszona siebie wyciąć. Ona przecież chciała do trójkąta – iluzorycznego, medialnego trójkąta. Przede wszystkim pragnęła – musiała zarabiać – natychmiast zarobić. Marzyło jej się kupno mieszkania, marzyła jej się przyszłość. Nie miała mojego komfortu… Nie kochała mnie, mimo to słowa, którymi dysponowała wprowadzały w błąd. Podpięła się między poetę – marzenie każdej szkolnej polonistki – a jego córkę, czyli mnie. Skąd ja to wiedziałam? Z autopsji. Jeszcze nikogo nie kroiłam, nie miałam w planach, nie robiłam sekcji, zawsze byłam zajęta własnymi myślami. A miałam tych polonistek od groma. Napisała broszurkę nawet nie o mnie…

Cierpiała, sadystyczny kompleks niższości nie stroił z masochizmem rozpadającej się metropolii. Warszawa cuchnęła, straszliwie uwierały ją buty; przecież nie była Chinką, niewolnicą z dynastii Ming. Dlaczego się tak katowała? Tej nocy była na prochach, jak każdego dnia. Dzień zmienił się w noc… Nie dostrzegała empatii pór roku, gdyż pory te już nie istniały. Stworzyła wizję siebie, „less” ta wizja ją niesłychanie uwierała, musiała wziąć kogoś na tapetę. Nowa fryzura, nowa profesja, nowa Formuła One, Two, Free nie wystarczała. W mieście nie było już nic, nie było nikogo, jedyną wizją było pragnienie: chcę być, chcę być, chcę być. Muszę zarabiać.

Wychowana na doktrynie doceniała wartość pieniądza. Zawsze pracowała, zawsze zarabiała. Była filigranowa, żeby być trzeba mieć, etos wyniesiony z domu zdewaluował się w czasach Zarazy. Kim była – nawet to stało się już bez znaczenia. Filigranowa w zderzeniu z otaczającym ją światem; wgryzła mi się w tętnicę. Uparcie atakowała jądro ciemności, miała mało czasu, zbliżał się wschód. Udało mi się gdzieś zawlec, przeczekać bijący z nieba żar. Z szarością upadającego dnia strzyga wróciła, przeczołgała się pod plandeką i ponownie żłopała moją krew.

Zrozumiałam, że to nie jest sytuacja przypadkowa, muszę zrobić jakiś konkretny ruch inaczej przegram. Muszę mieć jakiś plan, moja spontaniczność mnie zgubiła. Byłam zbyt mało przebiegła, zbyt nieświadoma wnętrz ludzi wokół mnie. W sumie nigdy mnie, zanurzonej we własnych myślach, to nie interesowało. Dlaczego piła moją krew? Czy była aż tak spragniona? Dlaczego dałam się wziąć na tapetę? I czy to była tapeta? Co to jest tapeta? Przerabiałam ten numerek od zawsze, a jednak dałam się podejść, w 99% byłam skonfliktowana z paniami od polskiego. Ale żeby teraz w czasie zarazy po 56 latach? I to na jawie? Dziś słońce raziło jeszcze ostrzej. Mój ojciec dawno już nie żył, nie mogła strzyga go dosięgnąć, więc wzięła mnie na tapetę, zbitek, splot jego słów i genów. Miała taki koszmarnie brzydki ostry „go”, posmakować, rozgryźć; polizać nie wystarczało, nie była przecież lesbijką. Przeciwnie, miała zatarg tożsamości. Error, błąd. By

może taka się urodziła. Ona, ona, ona zasługiwała na takiego ojca, a nie ja, zdzira. Musiała napić się mojej krwi, chciała wyssać coś, czego nie miała; nienawidziła mnie od chwili, gdy jej zwerbalizowane do mnie uczucia zdeklasowały ją jako pisarkę, znegliżowały jej niemoc, mimo że miała niezłego, dyspozycyjnego ghostwritera. …dlaczego dla mnie napisanie kawałka było jak pierdnąć, namalowanie obrazu było strzałem grochem z rurki, spłodzenie cudownego dziecka, zdobycie miłości najpiękniejszego faceta świata, przejście się po Broadwayu, zatańczenie z Cave’em… Zjechanie na osiołku z synem, aczkolwiek do pustego już grobowca Tutanchamona. Gdy dla niej to wszystko były niedostępne realia. Gdy ona zamknięta w swoim filigranowym rozmiarze faktycznie potrafiła tylko znęcać się nad ludźmi w ramach rewanżu; ja nie byłam poinformowana, jak i nie brałam udziału w jej koszmarze.

Jak ja mogłam podpisać cyrograf wykreowany w dniu przeklętym. Cyrograf, który ożył dziką jadowitą żmiją w dniu urodzin mojej matki, która przez całe swoje życie ostrzegała mnie przed kardynalną kradzieżą tożsamości. Żmija rozpoczęła swój posuwisty dytyramb. Śmiałam się jej w twarz, matce i żmii, pewna mojej siły, pewna moich duchów, które wierzyłam stały na straży, broniły mnie, ocalały mnie. Śmiałam się być może zmęczona syndromem szaleństwa. A jednak wszystko to, czego obawiała się Macica, z której ja się na świat wydobyłam sprawdziło się. Cały ten koszmar, na który Matka moja całe moje życie mnie przygotowywała, wydarzył się. Macica, która kochała mnie tak, jak nigdy nie pokocha mnie świat. Hydra zaczęła się wyprężać, ale ja jej nie dostrzegłam. W dniu śmierci jedynego brata jakiego kiedykolwiek w świecie żywych miałam, w dniu śmierci prababci z którą się związałam. W tym konkretnym dniu, próbowali mnie ostrzec, powstrzymać… Żyłam z moimi duchami od urodzenia, i teraz zamierzam skorzystać z ich pomocy, wiem że są tuż obok mnie. Z duchów strzyga nie ma możliwości ssać, czyżby to był mój plan? Zastawiła na mnie pułapkę, niestety uświadomiłam to sobie, kiedy już w niej przebywałam. Istotą pułapki jest to, że ofiara w nią wpada, ale ja nie byłam ofiarą, nie mogłam stać się ofiarą. Dobrze wizualizowałam tę chwilę, kiedy Jankil mój cioteczny brat, który sprzedał nasze drzewo, uświadomił mi że nasze korzenie sięgają króla Jagiełły, konkretnie jego brata Giedymina. Czekał pod moją bramą, moją klatką ze złotą gadającą papugą. Musiał natychmiast kupić stuff, zaprowadziłam go pod domek kata. No przecież kurwa to był jakiś wczesno średniowieczny syf, gdybym się tam cofnęła czekałoby mnie wiele wojen, tortur, stosów i plag; to nie była droga przetrwania. Małgorzata Krzyżanowska, matka Zawiszy Czerwonego, była jedną z tych Małgorzat, po których noszę moje imię. Nie wspominając już o Hillar. Jan zaćpał się na śmierć…

Udało mi się wyfrunąć z pułapki, ale w oddali kilkuset metrów mignęły mi białka oczu strzygi.

Mieliśmy kurwa 21 wiek, zarazę i kilka następnych zbliżających się, nie byłam przekonana, mimo że byłam pewna pomocy moich przodków, byli walecznymi rycerzami. Jeśli ja dostrzegłam strzygę, być może ona dostrzegła mnie. Nie chciałam ryzykować widoku jej wystających zębów, z bliska jeszcze raz, uczucia, kiedy się we mnie wbijają, ssania. Słońce już nie zachodziło i nie wschodziło, nie powstrzymało natury czasu, zbliżał się. Nie miałam czasu, żeby się bać. Znów abstrahowałam, jak mogłam nie zauważyć, niestety moja niewinność była tego logiczną i jedyną przyczyną; dopiero teraz wiem co sfabrykowała po spirali. „Już ja jej spiralę zafunduję” – zaczęłam rżeć ze śmiechu, dwutlenek węgla odbijał się od wewnętrznej ścianki maski tak, że wdychałam swój wydech, potęgując myśl i śmiech, znów straciłam czas, napawając się poetyką sytuacji. „Ojciec, pomóż” – wyszeptałam, „Ojciec, pomóż!” – wyłam, darłam się, złorzeczyłam; przyszedł i nakrył mnie swoim płaszczem. Miałam chwilę wytchnienia, ten Golemowy płaszcz był Czapką Niewidką nie pierwszy już raz, mimo zarazy, mimo klęski miałam jeszcze moment złapać oddech. Pokładałam duże nadzieje w płaszczu. Nie bez kozery od urodzenia Ojciec nucił mi „Mojej peleryny nie chcą już w Lombardzie…” To był mój pocieszający do snu song, ja jednak nie mogłam spać. Śniło mi się, że belferka wpierdoliła się na minę. Jeśli umiesz obsługiwać program Świat, możesz przecież tu odjąć tam dodać.

Mogłoby Ci się wydawać, że belferka wpierdoliła się na minę, oczekując wybuchowego rozjątrzonego spektaklu. Nabrałaś się; strzygi to nie dotyczyło. Strzyga otrząsnęła się z mojego snu i powróciła do swojej deformacji, swojej fabrykacji cmentarnej hieny. Zrozumiałam: jeszcze nie wygrałam, maska mi przeszkadzała, moja maska mi zawadzała, niebawem będę w stanie wreszcie ją zdjąć.

Na moment tylko mi się udało. I co zobaczyłam? Jestem strzygą! To ja mam podwójną linię elektryczną w sercu, podwójną linię życia w obu dłoniach, dwa paszporty, dwa telefony… Kim jest zatem belferka, gdy to ja stałam się jej ghostwriterem? Pamiętam odór bijący z jej oddechu, gnije od środka, z pewnością nie jestem jej pierwszą ofiarą. Z autopsji znam dwie. To ja jestem strzygą, wygram! Belferka wpierdoliła się na grabie, to jej nie zabije, ale zaboli. Nie przechytrzy mnie. Ona nie wpierdoliła się na minę, ona wpierdoliła się na mnie! Ooooooo! Na mnie i na grabie! Grabie sprawią jej ból, ale co zrobię ja? Co zrobię ja????

Obudziłam się pod plandeką cała pogryziona, dławiło mnie, ale nie miałam odwagi odkaszlnąć. Covid-19 rozprzestrzeniał się. Chciało mi się płakać i chciało mi się pić, powstrzymałam łzy, bo i tak nie nadawały się do spożycia, były zbyt słone, łzy ludzkie i łzy strzyg miały ten sam skład, co prastare oceany. Kilka godzin temu (jeśli czas nadal dzielił się na godziny) słyszałam

chrapanie „Cygana”, przebywał w pobliżu, był jedną z niewielu istot ludzkich jakie ze smutkiem grasowały w terenie. Miał olbrzymią, czerwoną, gnijącą twarz, teraz zrobił kupę i ją zjadł. Zamierzał przetrwać, ukląkł przed niewielkim żółtym kotem składając mu pokłony.

Schudłam, znów mam niezłą figurę, cóż z tego, kiedy nie mam siły się ruszyć, muszę odczekać, odczekać tylko na co, po co lub na kogo, dla kogo? Ludzie byli już z planu ziemskiego skreśleni.

A mimo to najchętniej bym ją rozszarpała, belferkę. Od razu własnoręcznie, mimo tego że wiem, że jej koniec i tak jest bliski, a czas policzony. „Cygan” został zagazowany, to jednostki policji wirtualnej dały to polecenie instancji pasażowej. Zbyt długo nosił się ad hoc, we własnych szczynach i odchodach, został zutylizowany, no chyba, że miał dodatkowe życie w zanadrzu, swoich obsranych gaci, nogawek, i rąbów długiej poszarpanej koszuli. W takiej sytuacji można było się spodziewać – dostrzec ponownie jego kolebiący się krok, chodził jak korweta; korweta po dnie. Czy byli tacy i takie, którzy nadal się rozmnażali? Czy były takie, które owulowały, czy były jeszcze plemniki aktywne? Czy stworzą masę, zawiesinę typu ogon gwiezdny? Czy zwyczajnie wyparują? Ogon gwiezdny już nie istniał, gwizd nadal był możliwy, zbliżał się.

Zygota. Już trzy dni, jeśli można to nazwać dniami nie wstaję z barłogu. Nie wiem czy nie mam sił czy motywacji, trudno zdefiniować. Na ogół nowy film powstrzymywał mnie od stagnacji. Muszę zacząć edytować nowy Wielki film, będę go tworzyć w głowie, nie mam już komputera. Chcę zacząć zgodnie z planem, procesją młodych kobiet w topless sunących przez Paryż w kierunku Père-Lachaise. W kąciku oka mignęła sylwetka „Cygana”, on żyje? Czy tylko tak mi się wydaje? To jeden z pierwszych wiecznych bezdomnych na kwadracie, wszyscy jesteśmy bezdomni. Powietrze jest ciężkie zawiesiste, chłodne, macierzyste – czuję dzieciństwo. Powietrze, kiedy jest przyjemniejsze cuchnie mniej, pachnie zawiesistym smogiem huty ostrowieckiej, wciągam je do płuc, odczuwając komfort odległego dzieciństwa, komfort olbrzymiego w mojej pamięci jestestwa i tożsamości, domu dziadka. „Cygan” kręci się w okolicy, gdzie dawniej był sklep; marzyciel.

Belferka ssie, wyraziła się – dotarło to do mnie – wyraziła się o moich przodkach: soczyste elity wileńskie, czyli już sobie qrva possała. I dorzuciła trzecie oko, zrzucając odpowiedzialność z siebie. Są tacy ludzie, takie ścierwa, takie duchy, takie strzygi, takie szmaty, których prawda się nie ima. Takie i tacy budują wszystko na kłamstwie. Czegoś mi tu brak, rozpoznaję déjà vuiew. Muszę przejrzeć w mojej głowie, żebym się nie dublowała. Zakazane Miasto rozpościera się u moich stóp, nie żebym była królową. Jestem ochłapem przeszłości, tak jak ona stała się przy mojej pomocy szmatą teraźniejszości. Qrva, gdybym jej tego nie ułatwiła, może by jeszcze wyszła na ludzi. Niestety to się już nie wydarzy. Planuję zmyć gówno z horyzontu.