Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024
Rozmowa o grafice i muzyce z artystą grafikiem z Wybrzeża Jackiem Staniszewskim
Jacek Staniszewski, Ołtarz, instalacja, 1988, fot. strona artysty
Hanna Ścisłowska: Dzień dobry Jacku, zacznijmy może od prostego pytania, mianowicie co trzeba zrobić aby zostać grafikiem? Jakie są do tego wymagane umiejętności?
Jacek Staniszewski: Trzeba mieć pasję, trzeba to lubić. Pamiętam czasy studiów, bo wtedy realizowałem się jako grafik artystyczny i to była specjalność, wówczas siedzieliśmy godzinami w pracowni. Tam był dostęp do urządzeń i maszyn, na których się odbijało grafiki, i to było jak magia.
To trochę porównywalne jest do fotografii. Bo fotografia też ma negatyw, z którego robi się odbitkę. Oprócz tego, że trzeba to lubić to trzeba widzieć w tym wyjątkową formę wypowiedzi. Bo to jest wyjątkowe, określam to nawet jako unikalne.
Wszystkie te obszary, które dotykają działalności digitalnej można powielać w wymiarze i nakładzie bardzo dużym, a w grafice artystycznej każda odbitka jest inna i to jest fajne. Oczywiście jak studiowaliśmy to oczekiwano od nas identycznych odbitek, a na zaliczenie trzeba było przynieść, nie pamiętam ale chyba pięć grafik, idealnie tak samo odbitych do archiwum. Chodziło o to osobom, które prowadziły zajęcia z litografii czy linorytu aby spełnić wymogi techniczne.
Podobały mi się na przykład pewne niedobicia i takie szumy różne ale to było moją ekstrawagancją, a chodziło o to aby to było idealne. Dobrze wspominam ten czas bo był w tym entuzjazm. Pamiętam, że w pracowni Prof. Czesława Tumielewicza robiło się i litografie i linoryty. Na zajęcia z litografii przychodził pan asystent z zakładów graficznych, który pomagał nam w sprawach technicznych. Rysowaliśmy na specjalnych kamieniach i jak ktoś chciał zrobić jakiś rysunek poza uczelnią to przychodził z plecakiem, wkładał ten kamień i niósł go do domu (śmiech), potem na nim rysował i przynosił z powrotem. Robiliśmy litografie na archiwalnych przedwojennych maszynach niemieckich, które wtedy wciąż bardzo dobrze pracowały. Maszyny do linorytu natomiast były nowe. Tamte czasy, kiedy zaczynałem studia, w latach siedemdziesiątych, były takim rodzajem studiów magicznych, bo wszystko było dozwolone i chodziło o to żeby tak jak w basenie, w tym zanurkować. Obecnie wszystko jest dozowane, nie ma takiej swobody poruszania się w tych pracowniach jak wtedy.
HŚ: Czy Twoim zdaniem trzeba posiadać wykształcenie w tym kierunku?
JS: Nie, nie trzeba. Jest kilku amatorów, którzy zrobili piękne prace, które są szczegółowe, widać w nich pewną obsesję, pewne poświęcenie całego siebie, widać entuzjazm i pasję.
HŚ: Jak wygląda podstawowy warsztat artysty grafika teraz a jak przed laty?
JS: Podejrzewam, że jest dalej tak samo tradycyjny. Ostatnio jak oglądałem prace semestralne z grafiki artystycznej to widziałem piękne grafiki i w blasze i na linorycie, na dużych formatach i myślę, że coś musi pociągać w danej technice, że zaczynasz się nią zajmować i tylko w niej widzisz dla siebie przestrzeń. Niektórzy widzą to w linorycie i w dłutowaniu, a inni w blasze i w wycieraniu, wytrawianiu, skrobaniu, rysowaniu. Robiłem niewielkie blaszki bo litografia to nie była moja ulubiona technika, a linoryty robiłem na poziomie wypowiedzi ilustracyjnej do gazet w swoim stylu i trochę zbliżone do stalorytów. Skończyło się to kiedy ukończyłem szkołę czyli w latach osiemdziesiątych. Wykonanie takiej grafiki poza tym to było kosztowne zajęcie, maszyny takie jak np. prasy graficzne były bardzo drogie.
HŚ: Jak zrodziła się Twoja pasja i zainteresowanie grafiką, co zadecydowało o jej wyborze jako medium artystycznego?
JS: Mieszkałem w Gdyni, chodziłem do liceum i lubiłem muzykę. Spotykaliśmy się często z kumplami, ja miałem magnetofon, a oni przynosili płyty winylowe przywiezione przez ojców marynarzy. Wówczas można było najszybciej płyty dostać w porcie, Baltonie czy Peweksie. Oglądałem okładki tych płyt, dla mnie to była magia tak silna, że chciałem w pewnym momencie takie rzeczy robić.
Jacek Staniszewski, Bielizna, Bielizna, Tonpress, proj okładki płyty winylowej, 1989, il. zbiory własne artysty
Potem dostałem się na wyższą uczelnię w Gdańsku na wydział malarstwa i grafiki. Chciałem być grafikiem i chciałem robić rzeczy związane z ilustracją, właśnie z okładkami płyt, plakatami, to mnie bawiło i interesowało. Jednocześnie studiowałem malarstwo, bo wówczas graficy byli w tych samych pracowniach co malarze. Mogłem wybrać jakąkolwiek pracownię czy u Prof. Kiejstuta Bereźnickiego czy Prof. Hugona Laseckiego. Wybitni artyści malarze prowadzili te pracownie. Często też okazywało się, że graficy malowali lepiej niż malarze. Zatem studiując grafikę studiowaliśmy jednocześnie malarstwo. Dokonywało się w pewnym momencie wyboru, co chcesz robić. Mnie jednak najbardziej interesował plakat i ilustracja.
Jacek Staniszewski, Ray Charles, akryl na papierze, 1983
Fats Waller, akryl na papierze, 1983
Home sweet home, akryl na papierze, 1983, il. Monografia artysty, s. 21
HŚ: Jakich technik graficznych używasz w twórczości warsztatowej i którą się najczęściej zajmujesz?
JS: Linoryt. Linoryt był jakby taki podobny do stempla, czy pieczątki. Jak studiowałem to funkcjonowały motywy takie jak m.in. z kabaretu starszych panów w melonikach, takie klimaty pradawne i z lubością się człowiek w nich zanurzał, a w technologii linorytu one się dobrze sprawdzały. Pojawiały się motywy trochę jak z komiksów dziewiętnastowiecznych i ta technika graficzna się do tego nadawała.
Jacek Staniszewski, Autoportret Paniczny, linoryt, 1980, il. Monografia artysty, s. 5
Jednak litografię wykonywałem głównie po to aby poznać technologię, nie była to moja ulubiona technika. To czy ktoś to lubi czy nie widać w pracach, bo zazwyczaj od razu wiadomo czy był zainteresowany tą technologią i czy ją wykorzystał. Chodziło o to, żeby ta technika została idealnie dobrana do tego co ktoś chciał pokazać.
Starsze pokolenie grafików z Trójmiasta na przykład lubowało się w tematach marynistycznych i pejzażach. To były niezwykle piękne prace. My, młodsze pokolenie, gardziliśmy trochę pejzażami, wydawały się nam infantylne, tkwiliśmy w przekonaniu, że po co to dalej ciągnąć skoro już tyle tego powstało.
HŚ: Co najbardziej lubisz w swojej pracy?
JS: Nie interesuje mnie wymyślanie i potem realizacja tego, to tak jakbym był zmuszony do zrobienia czegoś co już zostało wymyślone.
Etap techniczny wydaje się rzeczą banalną. Natomiast lubię usiąść przy projekcie i zaskoczyć się czymś na co wpadłem i jakby podążam za tym. Rodzaj przygody. Taki proces powstawania czy tworzenia nazywam zjawiskami ujawniającymi się w procesie tworzenia. Wcześniej nie założyłbym, że to się pojawi i ten proces jest dla mnie najfajniejszy. W pewnym momencie na koniec kiedy już zamykam pracę to myślę sobie, że w życiu nie wpadłbym na to, że w ogóle coś takiego zrobię. Obojętnie czy to plakat czy nie. Teraz robię plakat dla festiwalu Fląder Festiwal w Gdańsku. Od lat robię dla nich plakaty i za każdym razem mam wytyczne, że jednym z elementów koniecznie musi być flądra (śmiech obojga rozmówców). Zastanawiam się wtedy, no co w tym kolejnym roku z flądrą można zrobić? (ponownie śmiech).
Jacek Staniszewski, Plakaty wykonane na Flader Festiwal w Gdańsku, 2012 i 2024, il. Strona artysty
Bawi mnie to jednak bo to rodzaj pracy spontanicznej. Podobnie jak w muzyce, muzyka daje mi taką samą przyjemność bo nie jestem muzykiem, który zna nuty to raz, a dwa nie jestem w stanie zapamiętać wszystkiego, i zazwyczaj improwizuję. Granie jest dla mnie symetryczne z twórczością wizualną.
W grafice odnajduję frajdę, nie udowadniam niczego, nie robię rzeczy, które nie wynikają ze mnie i z moich możliwości. Zauważyłem, że można wypowiada się z mocą i bardzo prosto i to nie musi być wcale wielki kunszt. Choć z biegiem lat staram się pilnować jednak kunsztu. W grafice interesuje mnie też przypadek, jak już mówiłem, pewne niedobicia itd. lub odbitki na dziwnym nietypowym papierze. Na przykład w drukarni gdzie drukowali jakieś plakaty na rozruch maszyn zawsze fascynował mnie efekt na papierze, na którym już wcześniej był drukowany inny plakat i w ten sposób na przykład było pięć plakatów na jednym, taki melanż. I myślisz WOW! Ale praca! Przypomina to pięć negatywów nałożonych na jedno zdjęcie. Właśnie to podobało mi się w grafice artystycznej, że można ją udoskonalać, podbarwić ręcznie. Wszystko to jednak wymaga dostępu do urządzeń, być może gdybym miał prasę graficzną to dalej zajmowałbym się tym.
HŚ: Powiedz jakie Twoim zdaniem są największe wady i zalety bycia grafikiem?
JS: Nie wiem czy znalazłbym jakieś wady. Wad nie widzę w grafice artystycznej, widzę raczej same zalety. Ale w mojej pracy na poziomie osoby, która robi plakaty miałem problemy z odbiorem, wszyscy uważali, że plakat to jest śmieć, a malarstwo czy rzeźba to prawdziwa sztuka. Nie szanowano tego rodzaju aktu twórczego, a można siedzieć naprawdę wiele godzin nad czymś co będzie musiało z przymusu być wydrukowane. Grafikę np. linoryt drukujesz sam. A to co robię obecnie drukuje drukarnia. W zasadzie offset też jest techniką graficzną bo maszyny drukują kolor po kolorze, który jest nakładany warstwami na siebie dając w efekcie pożądany obraz. Na końcu często jest duży nakład np. 10 000 sztuk, a w grafice artystycznej zawsze nakład jest skromniejszy i liczą się najbardziej te pierwsze odbitki. Zawsze denerwowała mnie opinia, że plakat jako wyraz artystyczny to jest rzecz gorszego gatunku. Dla mnie to było obojętne czy zrobię rzeźbę czy malarstwo zamiast grafiki bo to taki sam wymiar pracy. Natomiast fakt, że to było potem wydrukowane nie znaczy, że to jest coś gorszego. Graficy artystyczni nie mają tego typu problemów, funkcjonowało nawet takie określenie ś. p. Prof. Jerzego Krechowicza, że graficy artystyczni to „starsi bracia w wierze” dla podkreślenia rangi ich ponadczasowej wielkości (śmiech obojga rozmówców).
Kiedyś graficy wykonywali grafiki komercyjne dla ludzi na zamówienie takie jak etykiety, ilustracje, sztychy. Następnie można było to zobaczyć w książkach. Miały wartość unikalną bo w dalszym ciągu to były oryginały. Niestety trudno powiedzieć o plakacie wydrukowanym w offsecie, że to jest oryginał, chociaż po latach nabiera takich cech, bo na przykład plakat z lat 50-tych jest już traktowany i ceniony jako unikat. Grafika artystyczna zawsze była i jest trochę bardziej ceniona niż grafika projektowa bo wszystko co wychodziło spod prasy było oryginałem.
Lubiłem też monotypie. Kiedy jakiś czas temu zepsuł mi się komputer wymyśliłem, że na lustrze będę rozrabiał farby tworząc obraz i odbijał go na papierze jako monotypię. Tak mi się to spodobało, że stwierdziłem że to jest jeszcze fajniejsze od grafiki artystycznej bo przy monotypii jest tylko jedna odbitka. Nie ma możliwości skopiowania. To mnie wówczas fascynowało i bardzo wciągało, bo to co zrobiłem było w efekcie bardzo ciekawe wizualnie i artystycznie.
Jacek Staniszewski, Human flowers, monotypie, 2011, il. Strona artysty
HŚ: Grafik jest trochę artystą i trochę rzemieślnikiem czy zgadzasz się z takim stwierdzeniem?
JS: Poznałem starszych panów drukarzy jak drukowałem plakaty i powiem szczerze miałem do nich ogromne zaufanie bo przepracowali w tych drukarniach wiele lat i najlepiej umieli to robić. Jest oczywiście wielu eksperymentatorów, którzy próbują wyjść poza technologię. Takie poszukiwania też są cenne. Rzemieślnik bardzo często w swoich aktach zbliża się do artysty. Widziałem efekt rzemiosła, który miał rangę artystyczną. Było to m.in. podczas wizyty Papieża Jana Pawła II w Sopocie. Marian Kołodziej zaangażował cieśli ludowych z Kaszub aby wyrzeźbili wszystkie postacie na ołtarz, a efekt był niebywały. To nie byli rzeźbiarze po ASP tylko amatorzy, a wykonali świetne prace. Według mnie rzemieślnik jest bardzo blisko artyzmu. Nawet powiedziałbym, że ma dodatkowy gen, że musi to wykonać, jak to się mówi, „bez kitu”, a artysta może sobie odpuścić pewne sprawy, np. rozleje mu się nagle farba i on to zostawia bo to fajnie wygląda. Dopuszcza taki rodzaj mniejszego napięcia i więcej swobody. Rzemieślnik ma już dopracowaną metodę jak to zrobić, wie jak to wykonać. Często artysta korzysta z pomocy i doświadczenia rzemieślników w kwestiach jakościowych i wykonawczych.
W grafice artystycznej artysta może być jednocześnie twórcą i wykonawcą i nie musi mu w tym nikt pomagać. Robi matrycę i potem ją przerzuca przez maszynę. Wycinając jakieś elementy też można albo to robić samemu albo wrzucić do maszyny typu ploter aby to wycięła.
HŚ: Czy jako grafik lepiej pracować dla kogoś czy zostać freelancerem?
JS: Zawsze pracowałem sam. Nigdy nie udało mi się w zespole czy duecie, zawsze byłem wolnym strzelcem. Jedyną przyjemność w pracy zespołowej znalazłem w muzyce. Bo to mnie bawi, że w sztukach wizualnych wszystko robię samodzielnie od początku do końca. W muzyce działam kolektywnie i jestem jedynie częścią całości.
Zespół Maszyna do mięsa, fot. Monografia artysty, s.168
Jacek Staniszewski, plakat dla zespołu Chlupot Mózgu, lata 90 te XX w., il. Monografia artysty, s. 172
Niektórzy preferują prace zespołowe i czasami te prace wymagają zespołu. Wszystkiego nie da się zrobić samemu. Bywało, że kiedy ja miałem coś zrobić z kimś to w pewnym momencie dochodziłem do wniosku, że sam zrobiłbym to szybciej. Robiłem rożne rzeczy, rzeźby z cementu, różne malunki i zawsze wykonywałem wszystko sam. Jak nie było druków wielkoformatowych to robiłem bilboardy na wystawy w technice czarno-białej. Robiłem odbitkę A4 gotowego obrazu i szedłem na pocztę w Sopocie. Na ksero stopniowo drukowałem całość modularnie. W efekcie na jedną pracę składało się ok. 200 odbitek a podczas druku pani zmieniała trzy razy toner bo potrzebne było mocne nasycenie czerni. Wychodziłem z poczty z plikiem odbitek i potem odcinałem ręcznie białe marginesy, robiłem klej z mąki, następnie na gotowy blejtram z naciągniętym płótnem naklejałem te odbitki w kolejności jak witraż jedna przy drugiej. One do tej pory funkcjonują, m.in. w Pałacu Opatów w Muzeum Narodowym w Gdańsku jest praca tego typu. Siedziałem godzinami i mnie to w ogóle nie męczyło a bawiło.
Jacek Staniszewski, Bilboard, część instalacji „Dread & Vision”, Muzeum Narodowe w Gdańsku, il. Monografia artysty, s. 87
HŚ: Czym się inspirujesz w swojej twórczości?
JS: Ostatnio odkryłem niezwykłego artystę drzeworytnika (przyp. HŚ: Frans Masereel – belgijski malarz i grafik). Taka siła, jakie mocne motywy!. Znalazłem go przypadkowo w sieci. Niebywałe prace, podobne do tematów okładek punkowych gdzie bardzo dużo jest tego typu motywów. Technologia, światło, kontrast zupełnie jak z epoki punk rocka, mogłyby być okładkami płyt.
Frans Masereel, Mon Livre d’Heures (A Passionate Journey, 1919)
Lubię czarno białe prace, rzadko korzystam z super koloru. Kiedyś więcej bo lubiłem bardzo pop art. Wynikało to być może z tego, że były amerykańskie motywy, człowiek marzył w PRl-u żeby mieć na przykład Cadillaca (śmiech obojga rozmówców). Poza tym w czerni i bieli jest siła. Robię często zdjęcia i zdejmuję kolor, zamieniam w czerń i biel. Żółć do czerni też bardzo dobrze pasuje ale mógłbym poruszać się tylko w świecie czarno-białym (śmiech).
HŚ: Co Ciebie fascynowało w grafice powojennej, a potem końca XX wieku?
JS: Na Wybrzeżu było mnóstwo ludzi, którzy zajmowali się grafiką, a to był okres powojenny, teatry np. Bim Bom itd. Robiłem wówczas aranżację wystawy malarza surrealisty Konstantego Gorbatowskiego i poznawałem jego historię. To było pokolenie wojenne, a mimo to mieli w sobie pełnię życia, wiele radości i otwartość. Czerpali z okresu panów w meloniku np. Jerzy Afanasjew, cyrk Afanasjewa. To pokolenie miało wyobraźnię totalnego odjazdu, nie bało się niczego, ani formatu, ani koloru ani czerni i bieli, widać było frajdę, rozmach i zaangażowanie. Jedynie kondycja fizyczna mogła być przeszkodą nic więcej. Na przykład wspominany już Jerzy Krechowicz, wykonywał wszystko ręcznie, wycinał najdrobniejsze elementy do swoich kompozycji. Nigdy nie używał komputera. Czerń i biel zawsze była kompletnym środkiem wypowiedzi. Po roku 1983 wszedłem trochę w etap estetyki punk rockowej. Zaczęło to funkcjonować w tym czasie i wówczas kupiłem gitarę i zacząłem grać.
Jacek Staniszewski, Killer jajo, 1992, fot. Strona artysty
Jacek Staniszewski, fot. Monografia artysty, s. 168
HŚ: Jaki był Twój największy projekt lub grafika tego okresu, która ci utkwiła najbardziej?
JS: Autoportret zrobiony w technice linorytu jest ciekawy, taki paniczny. Wymienialiśmy się pracami na uczelni. W pewnym momencie, gdybym zajmował się grafiką artystyczną, pewnie miałbym dostęp do pracowni i maszyn ale wszystko się skończyło w 1983 roku, kiedy ukończyłem studia. Wówczas malowałem akrylami, rozwiązywałem sprawy pędzlem, np. plakaty. Bardzo fascynowało mnie malarstwo i przy tej okazji zacząłem tworzyć różne obiekty. Jak już wspominałem kiedy zdawałem do szkoły to chciałem być takim artystą i tworzyć jak grupa artystów w polskiej szkole plakatu.
Każdy z tych bogów plakatu miał swój własny rozpoznawalny styl. Jan Lenica, Henryk Tomaszewski itd. Było bardzo istotne dla mnie, że muszę mieć własny styl, który z czasem nabyłem, bo zacząłem malować prace w starym szyldowym stylu. Bawiło mnie to bo miało swoją historię, a ja miałem wypracowany styl i osobowość.
Jacek Staniszewski, plakat Raj Utracony, 1992, Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa, il. Monografia artysty, s. 65
Ale w 1983 roku stan wojenny spowodował próżnię i zero możliwości twórczych. Pojechałem do Warszawy i szukałem miejsc aby pozyskać zlecenia. Trafiłem w jedno takie miejsce gdzie można było dostać zlecenia na wykonanie plakatów do filmów. Byłem młody, zapalony a pani w okienku przywitała mnie chłodno mówiąc: „… ale nic nie ma, może jakiś chiński albo bułgarski film…” (śmiech) „…proszę zostawić telefon…”, i wiedziałem od razu, że nic z tego nie będzie. Wtedy jedyne co mogłem robić to zająć się pracą komercyjną. Pamiętam projektowałem etykietę na ketchup gdzie ręcznie namalowałem pomidorka i z kolegą zrobiliśmy wspólnie transparent do Domu Technika w Gdańsku. Potem znowu była przerwa. Moja otwartość i talent były nieprzydatne, nikt tego nie chciał. Wyprowadziłem się na Przymorze do falowca i tam zająłem się od zera graniem i robieniem czystej sztuki. Pozwoliło mi to przetrwać okres beznadziei. W pewnym momencie myślałem, że skoro nie mogę się realizować w sztukach wizualnych to będę grał. Kiedy granie niezbyt funkcjonowało to mogłem się przerzucać do sztuk projektowych. Jak nikt nie chciał plakatów to grałem. I tak w kółko.
HŚ: Czym się wówczas inspirowałeś?
JS: Studiując działa się w jakiejś grupie, która ci towarzyszy, lubisz to samo co oni, to jest twoja klasa. W pewnym momencie jak miałem już wyrobiony własny styl i byłem samodzielny to wydawało mi się, że zrobiłem wszystko aby być taki jak moi idole ze wspomnianej już szkoły plakatu. Robiłem też instalacje i działania performatywne. Koledzy wyśmiewali mnie, mówili, że robiłem kiedyś takie ciekawe artystycznie prace, a teraz tworzę rzeczy bez wartości.
Natomiast dla mnie to była najlepsza recenzja i uważałem, że skoro jest taki odbiór to trzeba to robić.
Jacek Staniszewski, Akt, instalacja, Dread objects, 19, il. strona artysty
Ponieważ interesują mnie rzeczy nie tylko związane z grafiką, bo myślę znacznie szerzej, to inspiracją stało się dla mnie uwolnienie się od stereotypu bycia grafikiem. Zacząłem pracować obok Prof. Jerzego Krechowicza na uczelni jako jego asystent i u jego boku spędziłem 20 lat. W sumie pracuje już 32 lata na uczelni. W czasie PRL-u zrobiłem jedną pracę z milicjantami w ramach podkreślenia tego co się dzieje dookoła. To był linoryt. Wykonałem potem replikę tej pracy, wyciąłem postacie naturalnej wielkości i postawiłem je przed komisją podczas obrony dyplomu. Wywołało to oburzenie bo to było w tych czasach w pewnym sensie antypaństwowe.
Jacek Staniszewski, Zomo, linoryt, 198, il. strona artysty
Rasowy grafik który zajmował się tradycyjnymi technikami miał swoich idoli, którzy dla niego byli ważni w tej technologii. Ja poznawałem grafikę warsztatową jako pewien etap kształcenia, bo uczelnia dawała mi taką możliwość. Nie zostałem przy niej na długo bo wymagałoby to ode mnie realizacji. Niby absolwenci mogli po dyplomie w dalszym ciągu przychodzić na uczelnię i pracować ale ja poszedłem w innym kierunku. Artyści wypowiadali się w tym okresie ilustracyjnie. Była moda na scenki rodzajowe i realizowali to w linorycie albo litografii ale to był freestyle nie było w tym żadnych tendencji.
HŚ: Co było najbardziej frustrujące lub najtrudniejsze w pracy grafika pod koniec XX wieku?
JS: Mało było takich rzeczy. Uczelnia dawała wszystkie możliwości. Dostawaliśmy papier fotograficzny od uczelni, również farby do malowania, stolarnia nam robiła blejtramy. Obecnie w pracowniach na uczelni czas jest reglamentowany, a kiedyś siedziało się z przyjemnością do oporu, a nie z przymusu. Trzeba było nas wyganiać stamtąd, zajmowaliśmy się twórczością z miłością a teraz studenci uciekają bo, jak twierdzą, mają inne rzeczy do roboty.
Student obecnie jak idzie do pracowni to nie interesuje się twórczością artystyczną profesora, natomiast kiedyś o wszystkim wiedziałem. Mogło mnie nie interesować malarstwo abstrakcyjne ale wiedziałem że ten artysta prowadzi taką pracownię a inny taką i wiedziałem na czym polega ich twórczość, znałem ich prace. Nie było internetu a wiedza była. Wszystkich się znało. To był rodzaj kultowej aury, wszyscy chcieli siedzieć w pracowniach na uczelni jak najdłużej i czuli się jakby byli w idealnym dla siebie miejscu. Uczelnia była jak święte terytorium. Teraz uczelnia straciła tamten klimat.
HŚ: Czy dostrzegasz obecnie różnice lub podobieństwa do tamtych lat?
J.S: Różnica jest kolosalna. Prowadzący grafikę artystyczną to w dalszym ciągu fanatycy tych technologii. Można znaleźć wciąż garstkę studentów pasjonatów, którzy działają podobnie. Uczelnia za to już nie jest taka sama, nie ma tej samej aury. Wśród studentów również nie ma zainteresowania i wiedzy podstawowej na rożne tematy pomimo, że jest dostęp do internetu, który moim zdaniem wprowadza chaos. Profesorowie byli kiedyś bardzo wyluzowani, dostępni, a teraz każdy ceni sobie czas i ucieka po zajęciach do domu.
HŚ: Z którą pracą z XX wieku jesteś najbardziej związany, dumny, zadowolony, która jest najbardziej Twoim zdaniem wartościowa artystycznie?
JS: To były ciągi prac. Jak mówiłem, wypracowałem swój styl w malarstwie i grafice. Podobało mi się, że mam swoją własna autonomię inną niż wszyscy. Jest doceniana bo ktoś kto się na tym zna to widzi różnice, widzi że nie ma chaosu. Byłem w nurcie ekspresji lat 80 i jeden z przedstawicieli domu aukcyjnego Desa Unicum bardzo upodobał sobie moje prace z roku 1986 i bardzo mnie nagabywał abym je wysłał. Uważam, że dlaczego miałbym się ich pozbywać, nie miałem ochoty bo jestem bardzo przywiązany do swoich śladów. Prace, które powstały na studiach są bardzo cenne, to prapoczątki, satysfakcja, że udało mi się je stworzyć i że były doceniane. Pierwsze prace są wyjątkowe i unikatowe.
Każdy kto poważnie wybrał tę uczelnię nie ma ochoty zejść z obranej dla siebie drogi życiowej. Według mnie te pierwsze prace się ceni najbardziej, bo one dały napęd do innych rzeczy ale to, że jestem też trochę inny stylistycznie nie znaczy ze się zmieniłem wewnętrznie. Chodziłem kiedyś na rysunek do takiej pani w Gdyni Orłowie na korepetycje z rysunku przed egzaminami i narysowałem pierwszy swój udany rysunek z modela. Można powiedzieć, że to jedna z prac, z której jestem dumny i którą cenię, bo to był pierwszy rysunek, z którego byłem zadowolony.
Jacek Staniszewski, Portret P. Alicji, pierwszy udany rysunek przed studiami, 1977, il. Monografia artysty, s.4
HŚ: Którzy autorzy XX wieku są dla Ciebie autorytetami w dziedzinie, którą reprezentujesz i dlaczego?
JS: Bez względu na to w jakiej byłem pracowni to każda osoba prowadząca była dla mnie autorytetem. Bardzo szanowałem wykładowców i nigdy nie przyszłoby mi do głowy aby było inaczej. Przychodząc do kogoś kto ma mi objaśnić pewne nowe rzeczy musiałem go obdarzyć zaufaniem. To byli poza tym artyści i wówczas był kult artystów, który teraz praktyczne już nie istnieje. Mówi się o tym sentymentalnie, że czas wielkich mistrzów już minął. Kiedyś kontakt z twórcami był wielkim super spotkaniem, poza tym chciałem się pokazać, coś udowodnić, żeby nie być byle jaki i zapomniany.
HŚ: Jak wygląda obecnie Twoim zdaniem sytuacja na rynku pracy twórców grafiki? A jak wyglądało to pod koniec XX wieku?
JS: Był taki gdański grafik Ryszard Stryjec i wydawano na Wybrzeżu czasopismo Litery. Stryjec miał zapewne stały dostęp bo jego prace ukazywały się w każdym numerze. Prace ówczesnych grafików były drukowane i reprodukowane, używane do czasopism i tekstu. Byli w publikacjach bo docierali do ludzi na poziomie ilustracji do tych tekstów, pojawiali się w publikacjach typu książki, albumy i to było bardzo popularne. Obecnie grafika artystyczna miesza się z cyfrową i organizowane są mieszane biennale i wystawy.
Jacek Staniszewski, jeden z cyklu plakatów wykonanych dla Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku do festiwalu „Metropolia jest Okey” , il. Monografia artysty, s. 180
HŚ: Co myślisz o przyszłości grafiki tradycyjnej/warsztatowej? Czy będzie ewaluować? Jakie zmiany zaistniały w grafice XXI wieku?
JS: Zaistniały bo weszły techniki cyfrowe. Tradycyjne techniki zawsze będą się utrzymywać na tym samym poziomie. Obecnie większość jest zdania, że sztuczna inteligencja jest zagrożeniem ale nie dla mnie i nie dla osób, które tworzą np. linoryty, techniki tradycyjne będą zawsze ponadczasowe. Technologia AI nie jest dla nich żadnym zagrożeniem. Stare technologie będą zawsze atrakcyjne i będą miały swój rodzaj pewnej alchemii. Ich wymiar manualny jest bardzo ceniony w sztuce.
HŚ: Czy młodzi graficy chętnie sięgają do tradycyjnych wzorców i źródeł?
J.S. To jest zawsze garstka zapaleńców. Byłem kiedyś antysystemowy ale stałem się systemowym fundamentalistą, przekonanym o tym, że jednak podstawy należy kultywować i mieć do nich szacunek. Wielu artystów eksperymentuje i robią badziewie i przez jednych są chwaleni, a przez innych, którzy potrafią to ocenić właściwie wręcz odwrotnie i potrafią powiedzieć, że to dno. Ci ostatni postrzegani są przez młodych jako dwaj starsi panowie z balkonu w mapetach, zrzędliwi itp. (śmiech obojga rozmówców). Pamiętam taką pracę, to był chyba doktorat, ktoś ustawił przed komisją puste niezamalowane białe płótna, jak domino, jedno za drugim i to był dyplom. To jest koncepcja, jakiś konceptualizm. Niektórzy młodzi artyści widzą szansę w pewnych nowych, modnych obecnie, formach twórczości i możliwą popularność. Dla mnie moda wcale nie jest równoznaczna z wartością twórczą. Ktoś może być modny zupełnie z innego powodu, bo jest obecnie takie nastawienie.
HŚ: Czy grafika cyfrowa lub nowe media typu AI stanowią według Ciebie zagrożenie dla tradycyjnych form graficznych?
JS: Sztuczną inteligencję charakteryzuje rodzaj przepychu. Napakowuje bardzo efektowne obrazy ale one są tylko efektowne dla amatorów bo profesjonalista tego nie przyjmie i nie oceni poważnie. Sztuczna inteligencja nie jest w stanie zbudować pewnych narracji. Nawet jak będzie funkcjonować powszechnie to i tak będą doceniane rzeczy, które nie powstały przy jej użyciu. Jako rzeczy szlachetne i oryginalne, a nie te wygenerowane przez algorytmy. Według mnie techniki tradycyjne będą zawsze funkcjonować, bo mają rodzaj unikatu. Fascynacja starymi technikami będzie objęta szacunkiem a osoby, które się tym zajmują będą zawsze objęci estymą. Może w miarę rozwoju technologii oni będą monumentalni, pradawni i nie do podrobienia.
Na zakończenie chciałbym dokonać pewnego podsumowania. Mianowicie bardzo szanuję grafikę artystyczną, mimo że zajmowałem się nią w zasadzie tylko w trakcie studiów, bo raz że ona wymagała etosu pracy, a ja bardzo cenię etos pracy, a dwa, że tego nie można wykonać byle jak. To że po studiach malowałem godzinami albo, że w ogóle pracuję obecnie w innych technologiach nad obrazem to ten etos pracy wciąż mi towarzyszy, to nie jest wykonane niedbale. Przy technikach graficznych trzeba wielu rzeczy dopilnować, m.in. przycięcia, żeby czegoś niepotrzebnie nie usunąć i żeby to było rzeczywiście precyzyjnie wykonane. To poza tym ciężka mozolna praca, a efekt jest niepowtarzalny i tworzą to ludzie, którzy lubią to robić, prawdziwi maniacy, nie są to osoby przypadkowe. Żeby pozostać w tej technice to trzeba to kochać, być prawdziwym pasjonatem. Tego bez miłości i z wyrachowania nie da się zrobić. Niedawno wymyślono filtry z tzw. grafizacją, które się wrzuca na obraz i wygląda to jak linoryt. Wymyślona technika udająca formę tradycyjną nigdy nie zastąpi prawdziwej grafiki.
HŚ: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Wystawa Jacka Staniszewskiego, Nobody`s Perfect, PGS w Sopocie, 2022, fot. strona artysty
Fot. Hanna Ścisłowska
Jacek Staniszewski
Urodził się w 1957 roku w Lęborku; autor instalacji wizualnych, rzeźb, plakatów, grafiki wydawnictw muzycznych. Absolwent Wydziału Malarstwa i Grafiki gdańskiej PWSSP (obecnie ASP), a od 1992 wykładowca ASP. Debiutował w połowie lat 80. Brał udział w tak głośnych wystawach, jak “Ekspresja lat 80.” w sopockim BWA, “Lochy Manhattanu” w Łodzi czy “Raj Utracony” w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej. Stworzył i prowadzi Pracownię Propagandy Społecznej na Wydziale Grafiki. Uprawia rodzaj performance’u wizualnego, w którym emocje jako czynnik nadrzędny tworzą silne relacje z odbiorcą. Pokazywał swoje działania między innymi w Zachęcie, Muzeum Narodowym, CSW w Warszawie, na Biennale Sztuki Współczesnej w Nakanojo 2015 (Japonia). Założyciel formacji muzycznych Chlupot Mózgu i Maszyna do Mięsa.
W kręgu jego zainteresowań artystycznych mieszczą się zjawiska związane z negatywnym oddziaływaniem postindustrialnej cywilizacji na człowieka, ale i z funkcjonowaniem nowoczesnych mediów oraz przepływem informacji. Wykonał ponad 300 plakatów do wystaw, spektakli teatralnych i koncertów.
Hanna Ścisłowska
Historyk sztuki, artysta grafik, muzyk, perkusistka jazzowego zespołu Oczi Cziorne w latach 1989–1992. W dorobku artystycznym ma kilka zbiorowych wystaw zorganizowanych przez Stowarzyszenie Era-Art w Gdyni, m.in. wystawy: „Pokolenia – matki i córki”, zbiorową wystawę malarstwa, tkaniny i rzeźby (Gdyńskie Centrum Organizacji Pozarządowych), Gdynia (2000), „Pokolenia Solidarności” (zorganizowaną z okazji 30-lecia Solidarności, Gdynia (2010). Pisała felietony z dziedziny historii sztuki, m.in. dla czasopism „Sztuka” oraz „Akademia w Mieście”.
W 1994 roku wydała na łamach Wydawnictwa Phantom Press książkę promującą cykl stanowiący o tradycjach kuchni regionalnych. W 2023 roku na rynku wydawniczym na łamach Wydawnictwa Naukowego ArchaEgraph ukazała się monografia autorki „Kościół Matki Bożej Królowej Korony Polskiej w Gdańsku Oliwie. Dzieje, charakterystyka i geneza formy architektonicznej w świetle analizy porównawczej”. Od kilku lat prowadzi blog o sztuce: Jedna sztuka.