Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024

felieton } POPkultyzm w sosie własnym

„Czasem jestem łaski pełna, czasem całkiem pusta”

Michalina Olszańska-Rozbicka  8.03.2021

Dzień kobiet. Dla mnie święto traumatyczne. Nie tylko dlatego, że kojarzy nam się z fatalnym ustrojem socjalistycznym, który paradoksalnie odsunął ludzkość od idei komunizmu na dziesiątki lat, jeśli nie na zawsze. To byłabym w stanie wybaczyć tak, jak wybaczam mojemu państwu, że nie musiałam płacić za edukację. Dzień kobiet natomiast zawsze wzbudzał mój niepokój, ponieważ brutalnie przypominał mi, jak bardzo odbiegam od ogólnie przyjętego, pożądanego modelu kobiecości. Już same jego sztandarowe symbole – kwiatuszek i rajstopki – to sól sypana prosto na ranę, ponieważ zawsze uważałam, że miejsce kwiatów jest na łące, rajstop zaś nie noszę, bo we wszelkich spódnicach i sukienkach czuję się jak wyfiokowany pudel. Ale czy w związku z tym mogę się nazwać chłopczycą? No nie, w żadnym razie. Złapanie się kurczowo kolejnego stereotypu tylko dlatego, że ten poprzedni mnie wypluł, ani trochę mnie nie satysfakcjonuje. Co zatem mam ze sobą zrobić ósmego marca? Ja i cała masa podobnych dziewczyn, które wolą się określać za pomocą swoich pasji, poglądów i ogólnie wszystkiego, oprócz płci i przyczepionych do niej sztucznie frędzli typowych cech osobowości i wyglądu?

W moim domu rodzinnym pojęcie kobiecości w genderowym rozumieniu tego słowa praktycznie nie istniało. Wszechobecna za to była fascynacja animą, czyli pierwiastkiem umownie nazwanym żeńskim, który każdy posiada, niezależnie od płci czy orientacji. Proporcja animy do animusa jakoś tam określa osobowość, ale bez przesady. Jak we wszystkim, pożądana jest równowaga. Pojęcia animy i animusa wprowadził wybitny psychiatra Carl Gustav Jung, dziś często traktowany z przymrużeniem oka przez środowiska akademickie, głównie dlatego, że jego teorie trudno poprzeć naukowymi dowodami. Z drugiej strony mechanika kwantowa pokazała nam, że właściwie niczego nie da się udowodnić, więc na dobrą sprawę rozbijamy się koniec końców o to, w co kto chce wierzyć. Ja tam chcę sobie wierzyć w Junga.

Ale rzućmy się na głęboką wodę, odejdźmy jeszcze bardziej od klasycznej, bezpiecznej w swoich ograniczeniach nauki i przyjrzyjmy się przepowiedniom człowieka, który jest zdecydowanie jednym z ojców współczesnych ruchów okultystycznych – Aleistera Crowleya. Crowley, podobnie jak Jung, choć w sposób zdecydowanie bardziej egzaltowany, fascynował się ludzką psychiką i uważał, że wszelkie nadprzyrodzone byty są po prostu „nieznanymi fragmentami naszych umysłów”. Żył w czasach świetności tradycyjnej psychoanalizy i opierał na niej właściwie wszystkie swoje mistyczne teorie. Jedną z ciekawszych jest teoria Eonów. Według Crowleya ludzkość ma za sobą dwa z nich – Eon Izydy oraz Eon Ozyrysa. W pierwszym panował jakiś rodzaj matriarchatu, człowiek żył w zgodzie z naturą, akceptował istnienie zjawisk niemożliwych do pojęcia oraz wielkich tajemnic wszechświata. Drugi to oczywiście dobrze nam znany patriarchat, ustanowienie prawa, religie monoteistyczne, zamordyzm twardej nauki. Ale Aleister Crowley uważał, że od początku XX wieku ludzkość wchodzi w trzeci eon, Eon Horusa, który będzie czasem hermafrodytyzmu. Mężczyźni odnajdą w sobie pierwiastek żeński, kobiety męski i płeć stanie się już wyłącznie kwestią biologii, mającą małe znaczenie dla całościowego obrazu danej osoby. Oczywiście dzisiaj wydaje się to średnio odkrywcze, ale trzeba pamiętać, że swoje najważniejsze przepowiednie Aleistar Crowley spisał w 1904 roku, czyli dwa lata przed przyznaniem kobietom w Europie praw wyborczych. To pokazuje, jak dawno na dobre rozpoczął się proces, który dziś przeraża śmiertelnie wielu ludzi o poglądach konserwatywnych oraz jak proces ten wydawał się oczywisty dla wielkich myślicieli tamtych czasów.

Ale wróćmy do animy. Jaka ona jest? Ano wszelaka. Przede wszystkim nieokiełznana i bezwzględna, jeżeli tłumienie jej przeobrazi się w nieświadomości w kompleks. Jung twierdził, że mężczyzna odrzucający animę może wieść bardzo szczęśliwe życie do trzydziestki, kiedy to pozbawiony bagażu emocjonalnego może skupić się na osiąganiu celów, na karierze i zdobywaniu kobiet. Potem natomiast pojawi się w nim uczucie niespełnienia, niejednokrotnie skutkujące tym, co nazywamy kryzysem wieku średniego. U kobiet natomiast relacja z animą jest o wiele bardziej skomplikowana i nic nie szkodzi jej bardziej, niż zamknięcie w tradycyjnym modelu niewiasty jako podległej mężowi opiekunki ogniska domowego. Co ciekawe, wszystkie jednoznaczne szablony osobowości, jak udręczona matka, toksyczna femme fatale, czy próbująca za wszelką cenę udowodnić mężczyznom swoją wartość Joanna d’Arc są znakiem tego, że anima się wkurzyła i z bogini zamieniła się w demona. Bo anima nienawidzi ograniczeń i definiowania, czyli tego, co zaś jest domeną animusa.

Moja świętej pamięci mama napisała kiedyś pieśń, która właściwie ukształtowała moją kobiecość. Bo to opowieść o tym, że każda z nas ma w sobie całą gamę archetypów, a prawdziwa emancypacja polega na zaakceptowaniu tego faktu i nie wpychaniu się na siłę w męskie buty. Pozwolę tu sobie zacytować kilka wersów, bo czym by był felieton o animie bez oddania hołdu staremu, dobremu kompleksowi matki.

(…) Nazywam się Ewa, tysiączne mam imiona
Julia, Messalina lub po prostu Ona
Mówią o mnie dama, mówią kurtyzana
Mówią święta, przeklęta, podła, ukochana
A ja sobie idę, mam karmin na ustach
Czasem jestem łaski pełna, czasem całkiem pusta
Od początku świata mam ten dziwny styl
W dzień rozpiera mnie intelekt, w nocy sex appeal
(…)
Więc za dnia jestem damą, w nocy sam wiesz kim
Wyłażę z grzecznych manier jak z butelki dżin
Przegryzam każdą ramę, co ogranicza mnie
By w nowe znów nad ranem ramki wprawić się
Bo za dnia piszę wiersze i jestem comme il faut
Miast biustu mam popiersie, lecz gdy nadchodzi noc
Coś we mnie się przekręca i zmienia mi się gust
I w miejsce popiersia znów czuję w sobie biust (…)

I tym oto optymistycznym akcentem składam w dzisiejszym dniu najserdeczniejsze życzenia wszystkim, którzy mają jaja, żeby spojrzeć w twarz swojej animie. Bogini z Wami.

Fot. Marlena Bielińska

Michalina Olszańska-Rozbicka

(ur. 29 czerwca 1992 w Warszawie) – aktorka, pisarka, skrzypaczka i wokalistka.

W wieku siedmiu lat rozpoczęła naukę gry na skrzypcach, w 2011 ukończyła ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną II stopnia im. Zenona Brzewskiego. Występowała jako solistka m.in. z orkiestrami symfonicznymi w Katowicach, Rzeszowie, Łomży, Słupsku i Berlinie.

W 2009 wydana została jej debiutancka powieść „Dziecko Gwiazd Atlantyda”, a dwa lata później powieść „Zaklęta”. Od 2011 roku studiowała na Akademii Teatralnej w Warszawie, początkowo dostała się także na studia na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Od 2013 regularnie pracuje jako aktorka, ponadto jest autorką tekstów i muzyki do piosenek oraz wokalistką.

Polecamy

Relacja z otwarcia MSN-u i kilka osobistych refleksji

“To nie karnawał ale tańczyć chce i będę tańczył z nią” – ten krótki cytat z Republiki dość trafnie określa mój nastrój po spędzeniu kilku ostatnich dni w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Von Klinkoff

Nickita Tsoy

Rozmowa z malarzem