Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024
Czesław Tumielewicz – z wielobarwnego pamiętnika artysty malarza i grafika znad morza
Czesław Tumielewicz, Młyn na Potoku Oliwskim, akryl, 2018
Hanna Ścisłowska: Co trzeba zrobić aby zostać grafikiem? Jakie są do tego wymagane umiejętności?
Czesław Tumielewicz: Każdy malarz powinien mieć według starego wzorca tzw. dwie nogi czyli, że obok pasji malarskiej dodatkowo wykonuje akwaforty czy litografie, tak jak na przykład Józef Pankiewicz. Teraz jest inaczej, dużo się zmieniło i graficy rzadko zajmują się grafiką i malarstwem jednocześnie.
H.Ś: Czy trzeba posiadać wykształcenie w tym kierunku?
Cz.T: Przyda się i jest istotne co umiemy i jakiego typu kończymy studia, które na Akademiach przygotowują do wykonywania grafiki artystycznej, warsztatowej. Dawniej bywało, a i dzisiaj coraz częściej tak bywa, że malarze przechodzą kurs grafiki.
H.Ś: Jak zrodziła się Pana pasja i zainteresowanie grafiką artystyczną?
Cz.T: Przyjechałem na studia i z rożnych powodów nie dostałem się na Akademię tylko z konieczności poszedłem na architekturę na gdańskiej Politechnice. W akademiku poznałem kolegę, który był po Liceum Plastycznym we Wrocławiu i miał różne dłutka do linorytu. On mnie zainspirował do tego, że zacząłem robić właśnie linoryty. Potem na trzecim roku asystent naszego wydziału Jan Góra zaprowadził mnie do pracowni docenta Zygmunta Karolaka w Akademii i tam zrobiłem pierwsze akwaforty. W tym czasie robiłem również suchoryty. Tak to się wszystko potoczyło, że o dziwo po jakimś czasie zostałem sam profesorem w tej pracowni. (śmiech)
H.Ś: Jakich technik grafiki artystycznej Pan używa w swojej twórczości warsztatowej i którą Pan najczęściej stosuje w swoich pracach?
Cz.T: Były różne okresy w mojej twórczości i to się zmieniało. Na początku był oczywiście linoryt, potem akwaforta, następnie litografia, różne techniki komputerowe, oraz na końcu suchoryt, który uprawiam najchętniej do tej pory ponieważ nie wymaga trawienia, całej tej obróbki chemicznej, poza tym to przyspiesza pracę. Suchoryt można wykonywać na różnym podłożu, na metalowym, a teraz na płytach pleksi. Ma ograniczone możliwości ale ma swoje dobre strony, szczególnie przy łatwej transmisji rysunku.
Czesław Tumielewicz, Autoportret we Wdzydzach z komórką, suchoryt, 2024
Czesław Tumielewicz, Autoportret na ciemnym tle, suchoryt z akwarelą, 2022
H.Ś: Co najbardziej Pan lubi w swojej pracy, czy bardziej grafikę czy jednak malarstwo?
Cz.T: Jedno i drugie, zimą głównie robię grafikę a latem maluję.
H.Ś.: Głównie w plenerze?
Cz.T: Tak, głównie w plenerze. Podział jest dosyć prosty chociaż nieoczywisty bo są wyjątki. Zimą maluję zimę ale oczywiście, że nie maluję tylko pejzażu w plenerze ale również kompozycje wszelkiego rodzaju, z osobami i relacjami między nimi. Przez pięć lat uprawiałem również kompozycje abstrakcyjne i powiedziałbym, że odnosiłem wówczas duże sukcesy. Dostałem pierwszą nagrodę na Ogólnopolskiej Wystawie Młodej Sztuki w Sopocie. Dzięki jednemu z takich abstrakcyjnych przedstawień pojechałem na stypendium kościuszkowskie do Nowego Jorku. Jednak nie mogłem za długo się tym zajmować, ponieważ lubię wynajdywać i odkrywać w sobie i dla siebie nowe możliwości twórcze.
Czesław Tumielewicz, Kompozycja ostra, linoryt barwny, 1986
Mój przyjaciel na przykład od lat 70. tych do końca życia stosował te same rozwiązania, a dla mnie to byłoby zbyt duże ograniczenie, zarzuciłem to w pewnym momencie z powodów emocjonalnych i dla lepszego porozumienia z innymi ludźmi. Myślę, że tworzę najpierw dla siebie, bo sztuka mnie w jakiś sposób leczy i kanalizuje pewne problemy emocjonalne. Różne są powody, m.in. też taki, że wybrałem zawód, który mnie utrzymuje. Uprawianie malarstwa czy grafiki to jest zamykanie i zapisywanie w sposób wizualny pewnego stanu emocjonalnego czy uczuciowego w danym okresie. To jest jakby taka spowiedź czy nawet mój pamiętnik. Moje obrazy przypominają mi gdzie byłem co robiłem w kim się kochałem. Całe moje życie jest zapisane w ten sposób i dlatego nie mogłem malować abstrakcji. To była zbyt duża synteza, obecnie opis mojego świata zapisuje w inny sposób.
Czesław Tumielewicz, Ujście Potoku Oliwskiego w Jelitkowie I, suchoryt i akwarela, 2023
H.Ś: Grafik jest trochę artystą i trochę rzemieślnikiem czy zgadza się Pan z takim stwierdzeniem?
Cz.T: Grafika to jest rzemiosło, i pewna wiedza oraz umiejętność, która jest konieczna. Pracownia, którą prowadziłem wyjaśniała np. jakąś metodę, która uczyła właśnie rzemiosła.
Na Akademię nie idą ludzie bez talentu. Prowadziłem również zajęcia w Wyższej Szkole Sopockiej, miałem tam pracownię grafiki. Jednak nie osiągaliśmy takich efektów jak studenci na Akademii. Była to ogromna przyjemność prowadzić zajęcia ze zdolnymi studentami. To jest nadzwyczajne. Można powiedzieć, że po zakończeniu studiów często marnują swój talent bo niestety życie ich ogranicza lub zmusza do jakiejś prozy.
H.Ś: Czy jako grafik zajmujący się grafiką artystyczną lepiej pracować dla kogoś czy zostać freelancerem?
Cz.T: W dawnych czasach, powiedzmy 70. tych nawet 80. tych, nie było takich galerii jak teraz, w związku z tym zakupy były wyłącznie albo muzealne, albo przy okazji wystaw artystycznych do zbiorów Zachęty lub np. dla biblioteki uniwersyteckiej w Warszawie. To byli jedyni odbiorcy. Trochę też wcześniej kupowały urzędy marszałkowskie. To była twórczość kierowana wyłącznie dla satysfakcji własnej. Oczywiście prace również wysyłało się na rożne konkursy i to była jedyna satysfakcja. Na przykład na Biennale do Krakowa, Katowic czy Torunia, to było wszystko już nieco później. Dla mnie to było życie jakby na dwóch nogach tzn. grafika z malarstwem szły równocześnie. Jedne inspirowały drugie, tematy wymyślane w malarstwie trafiały do grafiki i odwrotnie.
H.Ś: Czym się Pan inspiruje w swojej twórczości graficznej i malarstwie, czy są jakieś różnice czy są takie same?
Cz.T: To zależy w jakim okresie. Teraz, moim własnym życiem. Dawniej co pięć lat zmieniałem swój stosunek do sztuki. Na początku była pod wpływem przyjaciela Wiesława Markowskiego. To było wejście do sztuki poprzez, nie naśladownictwo, tylko on był dla mnie wzorem. Potem jak zacząłem być abstrakcjonistą geometrycznym, to wzorem była sztuka amerykańska. Może dlatego amerykańska polonia zareagowała i mnie zaprosiła na Fundację Kościuszkowską, z tym że moje wejście na ten teren nie było podyktowane tym, że będę powielał malarzy amerykańskich. Skończyłem architekturę zatem jako architekt bardzo dobrze rozumiałem język geometrii, którą nie bardzo malarz wykształcony akademicko mógł się zajmować. Byłem jedyny tutaj, na tym terenie, który robił duże abstrakcyjne obrazy geometryczne i dlatego zostałem zauważony, m.in. przez ówczesnego rektora Władysława Jackiewicza i na tyle doceniony, że zostałem asystentem na uczelni, której przecież nie skończyłem. W 1971 roku, na podstawie prac malarskich i graficznych, zostałem przyjęty do Związku Polskich Artystów Plastyków.
Wtedy wydział grafiki był przy wydziale architektury i mój dyplom w tym nie przeszkadzał. Następnie od razu podjąłem studia eksternistycznie na wydziale grafiki w Poznaniu. Dostałem dyplom i jak grafika w Gdańsku przeniosła się na wydział malarstwa to moje papiery były już wystarczające. Studiowałem w Poznaniu litografię. Byłem więc zawodowo przygotowany i propozycja naszego rektora by poprowadzić pracownię linorytu i litografii zaskoczyła mnie i uszczęśliwiła. Dla mnie wówczas to był cud świata. Mogłem dalej cały czas się zmieniać i pokonując różne etapy eksperymentowa. To najpierw był świat symboliczny, potem nawet trochę polityczny. Moja przygoda z abstrakcją zaczęła się od 1971 roku i trwała do 1975. Potem zacząłem uprawiać realizm magiczny. Była to już przestrzeń prawdziwa nie umowna jak w abstrakcji. To były na przykład trawy. Pojechałem pod Lidę, gdzie był majątek mojej babci Salomei z domu Pilecka i tam w miejscu gdzie był dworek zobaczyłem tylko łąkę i stąd trawy pojawiły się w moim malarstwie.
Potem były wyjazdy na Kaszuby a tam jeziora, trzciny odbite w wodzie, które potem były tematem moich prac litograficznych.
Czesław Tumielewicz, Dwa wiatry, litografia-kolor, 1976
Po realizmie magicznym był okres poszukiwań kolorystycznych. Pod wpływem pism Goethego o kolorze, zainteresowałem się kolorami tęczowymi. Zacząłem malować przy pomoc 18 potem nawet 50 tonowych barw tęczowych. Dążyłem do tego aby te barwy o jednym tonie zwiększające się walorem i natężenia barwy, same się rozkładały na podłożu rzeczywistym, którym mógł również być krajobraz. Tak były malowane obrazy reminiscencje z podróży do Włoch. Kolor był traktowany abstrakcyjnie, a nie w zależności od koloru lokalnego. To trwało do końca lat 80. tych. W 1989 roku w związku ze zmianą ustroju, był przełom i zacząłem ten przełom malować. Powstały wtedy prace związane z polityką. Próbowałem namalować i narysować to co słyszałem i widziałem, pokazać np. granice między PRL-em, a wolną Polską. Odrzuciłem system barw tęczowych i nawet ograniczyłem paletę do podstawowych kolorów: trzy kolory plus czerń. To trwało do 1995 roku gdzie w ogóle nastąpił kres poszukiwań i powrót do realizmu, pejzażu, martwej natury, pleneru, aktu. 1995 rok kończy ten okres eksperymentów. To był ważny rok dla mnie dlatego, że wtedy wróciłem do figuracji, do świata wizualnego.
Czesław Tumielewicz, Rok 1989 – Przełom, Wilno, 1989
H.Ś: Teraz czym lub kim się pan inspiruje?
Cz.T: Od 1995 już maluję w plenerze, maluję to co widzę, przekształcając to oczywiście po malarsku, ale jakby poluję na pejzaż, na widok. Dlatego wyjeżdżam np. w Sudety, Bieszczady, do Zakopanego.
Czesław Tumielewicz, Bieszczady – Żółte Wzgórze, akryl, Galeria ZPAP, 2011
Czesław Tumielewicz, drugi dzień w plenerze podczas łapania zachodu słońca
H.Ś: To samo w grafice? Też zmiany od 1995 roku? Czy grafika artystyczna pozostaje na tym samym etapie inspiracji co malarstwo?
Cz.T: Grafika wkroczyła również w ten system ery politycznej i potem też sfer uczuciowych. Teraz w grafice sięgam do pomysłów, rysunków czy obrazów bardzo wczesnych, nawet z lat 60. tych. To jest powrót, tylko w innej technice – suchorycie, do całej twórczości poprzedniej, jakby zanurzam się w młodości w różnych okresach. To duża przyjemność, mieć gotowe pomysły w 100 szkicownikach. Wyciągam je i ratuję z niebytu.
Czesław Tumielewicz, Nowa kolorystyka Gdańsk Kompozycja Mariacka, suchoryt i akwarela, 2022
H.Ś: Jak wygląda podstawowy warsztat pracy artysty grafika teraz a jak wyglądał w okresie przed 1989 rokiem?
Cz.T: Tak samo wygląda, nic się nie zmieniło w grafice artystycznej. Poza komputerem. Warsztat grafiki komputerowej został dopuszczony do wystaw artystycznych i podziału się najczęściej już nie stosuje. Warsztat grafiki komputerowej wdziera się i jest masowo akceptowany i uprawiany a nawet pomaga w projektowaniu grafik warsztatowych tych tradycyjnych.
H.Ś: Co fascynowało Pana w grafice artystycznej powojennej po 1945 roku do 1989 roku, ulubione tematy, co zwróciło Pańska uwagę, szczególnie chodzi o okres powojenny?
Cz.T: To trudne pytanie. Ciągle oglądaliśmy innych artystów. Do matury mieszkałem w Bydgoszczy, a byli tam świetni graficy, na przykład Andrzej Nowacki, który w Gdańsku ukończył studia, a tam tworzył. Znalazłem się w Gdańsku w 1961 r. Byli tam już tacy graficy jak Irena Kuran-Bogucka, Stanisław Żukowski, Wiesław Dembski, Jan Góra, Henryk Mądrawski, Ryszrd Stryjec. Był tutaj duży ruch środowiska. Korzystałem z pracowni założonej przez Romualda Bukowskiego kierowanej przez Stanisława Żukowskiego i tam odbijałem swoje grafiki. Najpierw ręcznie ale potem już w tej pracowni, która z czasem została przejęta przez Akademię. Pierwsze moje linoryty bardzo odbiegały od prac kolegów bowiem składały się z dwóch klisz nakładanych na siebie.
Czesław Tumielewicz, Ulica II, linoryt dwukliszowy, 1969
Na przykład okrągłe grafiki były tak zaprojektowane, że przykładowo 1/8 część trzeba było obrócić i odbić jeszcze raz. Były tak zakomponowane, że tworzyły efektowne zagęszczenie. To był mój wynalazek. Poza tym wprowadziłem kolor do akademii. Nasza akademia jest jedyna w Polsce, która do swojego programu wprowadziła grafikę barwną. Metoda, którą stosowałem, i ona została w programie w mojej pracowni, była wg Picassa. Polegała na tym, że z jednej kliszy przez odejmowanie uzyskiwało się kilka kolorów. Tak pracuje teraz Magda Hanysz, czy Janusz Akerman, to jest ten warsztat grafiki barwnej. W latach 80. tych wymyśliłem inny sposób odbijania linorytu. Również były dwie klisze, ta druga klisza była nabijana na pierwszą, a potem pod prasą farba była zdejmowana i zostawała tylko tam gdzie był czysty papier i w ten sposób grafiki stawały się trójbarwne. To była bardzo pracochłonna praca. Trochę to był jak gdyby palimpsest. Powstała cała seria takich prac, które potem wysyłałem w różne miejsca.
Czesław Tumielewicz, Narodziny, linoryt-kolor, 1970
H.Ś: Czy były też tematy wojenne, zburzonego Gdańska? podobno były kamienie graficzne, które się odbijało, o co chodziło?
Cz.T: Ja tych ruin już nie widziałem. To były przedwojenne kamienie litograficzne które trafiły wraz z prasą graficzną do nas ze Szczecina. Na nich były rożne druki przemysłowe. Niektóre były na tyle efektowne, że ja również nabijałem rysunek z tych kamieni na swoje grafiki. One przedstawiały głównie liternictwo, reklamowe jakichś firm.
H.Ś: Jaki był Pana największy projekt lub grafika tego okresu, super projekt, z którego pan jest dumny, sukces z tym związany?
Cz.T: Mój sukces w 1974 roku polegał na tym, że użyłem w grafice przetworzone kolarze fotograficzne. Ja przedtem byłem plastykiem w Klubie Studentów Wybrzeża Żak i tam projektowałem plakaty i programy miesięczne, które były multiplami. To były samodzielne artystyczne kolaże, które w drukarni zamieniali mi na płyty cynkowo-graficzne. Klisze te potem używałem w swoich grafikach łącząc je z linorytem. Połączenie tej cynkografii z linorytem zaowocowało w 1974 roku pierwszą nagrodą w warszawskiej Zachęcie na Ogólnopolskiej Wystawie Grafiki. Gdzie było 10 równorzędnych pierwszych nagród. Połączenie techniki przetworzonej fotografii z moim linorytem tworzyło nową jakość. Nie było wtedy jeszcze sitodruku w grafice, który potem stał się powszechny.
Czesław Tumielewicz, Klub, Portret J.K, linoryt-kolor, cynkografia, 1970
H.Ś: Czym się Pan wówczas inspirował przed 1989 rokiem?
Cz.T: Wcześniej był okres moich zwycięstw. Byłem wtedy bardzo biedny, nie miałem nawet na linoleum ale wycinałem klisze z tektury i odbijałem duże metrowe formaty niby abstrakcyjne ale kojarzące się z pięknem kobiecego ciała. Komponowałem je tak, że kojarzyły się z morzem, nazwałem je np. 5 fala, 7 fala itd. To były mocne, jaskrawo czerwone plansze. One otwierały w latach 70. tych we Wrocławiu jedną z wystaw grafiki.
Czesław Tumielewicz, 5 fala, wypukło-druk barwny, 1971
Kiedy odbijałem tą prace w pracowni związkowej, którą prowadził Staszek Żukowski, to nie mógł się nadziwić, taka to była przepaść, bo on, grafik tradycyjny wykształcony w Wilnie, który robi piękne akwaforty i akwatinty, a tu jakaś taka dzika ekspresja. Był zniesmaczony ale pomagał mi solidarnie odbijać te grafiki. Potem okazało się, że byłem jedyny z Gdańska, który dostał się np. na wystawę do Krakowa, na biennale czy inne wystawy w tamtych czasach.
Nie było żadnych innych inspiracji, inni graficy byli dla mnie tradycjonalistami, a ja byłem nowoczesny, szalony. Z drugiej strony robiłem plakaty, w związku z tym byłem związany też ze sztuką użytkową i z niej brałem potrzebną syntezę.
H.Ś: Jakie były Pana plany artystyczne przed rokiem 1989 i czy się spełniły?
Cz.T: Miałem dostęp do pracowni, zrobiłem studia z litografii w Poznaniu, mogłem robić rzeczy nieosiągalne dla innych bo ta pracownia nie była łatwo dostępna. Przede mną, próby używania litografii były okraszone porażkami. Dopiero moi asystenci np. Zbigniew Gorlak, Waldemar Marszałek, wprowadzili litografię na pewne wyżyny. Także nie jest to technika łatwa i właściwie teraz poza kolegą Łukaszem Butowskim nikt nie korzysta z tej technologii, ona jest obecnie w cieniu innych technik, nawet szablonu, np. Sławomir Witkowski w tamtych czasach tworzył za pomocą szablonów.
Czesław Tumielewicz, Wąsy, litografia barwna, 1978
H.Ś: Pamięta Pan trendy jakie wówczas obowiązywały?
Cz.T: Była duża wystawa kilka lat temu grafiki gdańskiej w Pałacu Opatów.
Były również, oprócz tematyki odbudowy Gdańska, elementy socrealistyczne. To było pokolenie grafików, które już odchodziło i ja się z nimi nie spotkałem. Ze starszych artystów pamiętam, Mariana Lecieja, Irenę Kuran – Bogucką – wspaniale uprawiała drzeworyt! Władysław Lam na początku był w Akademii i potem był na Politechnice i bardzo miał ciekawe techniki, np. przed wojną robił Don Kichota we wspaniałym, warsztacie drzeworytniczym, a po wojnie robił grafiki z widokami Gdańska w bardzo ciekawy sposób bo wydrapywał miąższ z płyty pilśniowej i odbijał na takich cieniutkich bibułkach japońskich.
H.Ś: Co było najbardziej frustrujące lub najtrudniejsze w pracy grafika w latach 1945-1989? Czy obecnie dostrzega Pan różnice lub podobieństwa do tamtego okresu?
Cz.T: Przede wszystkim brak papieru, to była zmora (śmiech obojga rozmówców) bo papieru szlachetnego do odbitek nie było. Odbijano na brystolu, który czerniał po latach, tragedia.
W sklepiku dla plastyków na legitymację związkową można było kupić „engry”, nawet nie papier akwafortowy. To były okropne czasy dla grafików bo nie było na czym odbijać. Nie było farb, dostawało się pokątnie po znajomości od drukarzy bo wszystko było zastrzeżone.
Nie ma co porównywać z obecnymi czasami. Teraz są farby francuskie takie jak na przykład Charbonnel, cudowne i bardzo drogie, ale opłacalne, są świetne papiery akwafortowe włoskie. Poza tym jest bardzo rozbudowany rynek, są ramiarnie gdzie oprócz oprawy można zamówić passe – partout, tego kiedyś w ogóle nie było.
H.Ś: Co Pan myśli o przyszłości grafiki artystycznej? Czy będzie ewaluować? Jakie zmiany zaistniały w grafice artystycznej po latach 1945-1989 ?
Cz.T: Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych kiedy oglądałem tam grafiki to stwierdziłem, że nie ma u nas takich samych możliwości. Kolega grafik z Krakowa aby odbić duże formaty musiał jechać do Berlina. Dopiero teraz zrobiono u nas dwumetrowe prasy, a w Ameryce już wtedy widziałem 5 metrowe grafiki. Prace Miro są kolosalnych wymiarów przecież. Teraz dopiero polscy graficy wysyłają swoje prace po całym świecie, zdobywają nagrody. Natomiast w tamtych latach nie było takich kontaktów. Podsumowując, grafika mnie teraz żywi, można powiedzieć, sprzedawałem rok do roku po 300 grafik. Grafice zawdzięczam jakiś, można powiedzieć dobrobyt.
Czesław Tumielewicz, Gdańskie rzeźby m.in. ze Złotej Bramy, suchoryt i akwarela, 2022
Czesław Tumielewicz, Gdynia, suchoryt i akwarela, 2022
H.Ś: Czy młodzi graficy chętnie sięgają do tradycyjnych wzorców i źródeł, m.in. akwaforty, litografii?
Cz.T: Akademia ich przygotowuje do tego, ale grafików artystów jest mało, prawie wcale. Głównie działają ci którzy są w akademii. Kolega grafik dostał 80 kilka nagród za swoje linoryty i powiedział, że to się nie przekłada na sprzedaż, dostaje nagrody ale nie trafia to do ludzi bo to jest zbyt narcystyczne. Robi je dla siebie, a inni artyści to rozumieją i nagradzają, a bez sukcesu na rynku komercyjnym taka ambitna grafika, na rynku galeryjnym prawie nie istnieje. Można tworzyć do szuflady dla własnej satysfakcji. Obraz malarski jest zwykle droższy od grafiki ale sprzedając dużo grafik można się podobnie utrzymać. Jest wiele przykładów potwierdzających, że można żyć uprawiając wyłącznie grafikę.
H.Ś: Czyli nie obserwuje Pan raczej wśród młodych ludzi zainteresowania tradycyjnymi technikami, raczej komputer?
Cz.T: Komputer umożliwia zarobek.
H.Ś: Ostatnie pytanie. Czy grafika cyfrowa lub nowe media typu AI stanowią według Pana zagrożenie dla tradycyjnych form graficznych?
Cz.T: Nie to jest tylko poszerzenie pewnych możliwości. Im więcej ludzi się zajmuje sztuką tym lepiej. Bogactwo kultury wzrasta, a czy to jest tak zrobione czy inaczej to nie ma znaczenia bo jedni będą woleć tradycyjne szlachetne techniki a inni potrafią w tym nowym medium zrobić też piękne rzeczy. Piękno jest nie tylko określone do tradycyjnego warsztatu.
Czesław Tumielewicz, Portret Brygidy, suchoryt i akwarela, 2002-2022
Czesław Tumielewicz, Wróżka, akwaforta i akwarela, 2006
H.Ś: AI prawdopodobnie tworzy samo, to algorytmy?
Cz.T: Widziałem takie sztuczki z AI i to musi być specyficzny odbiorca takiego dzieła nawet wywołanego słowami i zamienione na obraz. To raczej jest ciekawostka do oglądania i nie sądzę żeby to miało być konkurencyjne w stosunku do wypowiedzi artystów tradycyjnych.
H.Ś: Nie sądzi Pan, że z biegiem lat kiedy coraz więcej ludzi młodych będzie odchodziło od technik tradycyjnych, to grafika artystyczna zyska na wartości i artyści, którzy potrafią posługiwać się technikami tradycyjnymi będą poszukiwani?
Cz.T: To nie jest moje zmartwienie. To zależy, bo jeden się urodził do tego aby tworzyć narracje ze swojej wyobraźni, a inny nie. Niedawno była wystawa Michała Wójcika, młodego artysty, którego akademia wyrzuciła, byłem jedyny, który go bronił. Robi piękną tradycyjną akwafortę. Warto zobaczyć. A do pracy, na szczęście, przyjęła go Polsko-Japońska Akademia Technik Komputerowych.
H.Ś: Dziękuję Panu serdecznie za rozmowę.
Zdjęcie z wystawy kameralnej obrazów i grafik Czesława Tumielewicza w Oliwie. Księgarnia Kameralna Książka i Wino, 2024. Fot. Hanna Ścisłowska
Fot. archiwum artysty
Czesław Tumielewicz
Urodzony w 1942 w Lidzie. Profesor ASP Gdańsk, Pracownia Podstaw Grafiki Warsztatowej.
Malarz i grafik. W 1945 w efekcie repatriacji znalazł się w małej wsi poznańskiej. Potem był Szamocin, następnie Wyrzysk i Sępólno. Od roku 1955 prof. Tumielewicz mieszkał w Bydgoszczy, a od 1961 w Gdańsku, gdzie tworzy do dziś. W 1968, ukończył architekturę na Politechnice Gdańskiej, jednocześnie studiując malarstwo pod kierunkiem Władysława Lama i Adama Gerżabka. Ukończył PWSSP w Poznaniu, uzyskując dyplom w pracowni litografii Lucjana Mianowskiego (1978 r.). Od 1971 pracuje na Wydziale Grafiki ASP w Gdańsku. Od 1994 r. ma tytuł profesora. W latach 1975-2002 kierował Pracownią Litografii i Linorytu. Udział w ponad 450 wystawach. Stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Yorku (1981 r.). Artysta otrzymał kilkanaście nagród, m.in. I nagrodę na Ogólnopolskiej Wystawie Młodej Sztuki w Sopocie (1974 r.); I nagrodę na Konkursie im. Spychalskiego w Poznaniu (1977 r.); jedną z 10. nagród na Ogólnopolskiej Wystawie Grafiki w Warszawie w 1973 r. Udział w Międzynarodowym Biennale Grafiki w Krakowie (1971, 1984, 1997, 2000.); Ogólnopolskich Wystawach Grafiki w Katowicach (1997, 2000); Kolor w Grafice w Toruniu (1982, 1985, 1988, 1991, 1993, 1997), oraz w Festiwalach Malarstwa Współczesnego w Szczecinie (1972, 1974, 1978, 1998, 2000). Jest laureatem nagrody Miasta Gdańska w dziedzinie kultury. Uprawia malarstwo, linoryt, litografię, monotypię, akwafortę, digital print.
Osobista refleksja
Grafikę zacząłem uprawiać gdy miałem 20 lat. Pracownię Litografii i Linorytu w ASP objąłem mając lat 33. Pierwszy raz przyjęto moje prace na MBG w Krakowie gdy miałem 29 lat. Były to prace barwne. Kolor w grafice preferowałem również w programach dla studentów i doczekałem się wspaniałego rozkwitu barwnej grafiki w Gdańsku. I choć sam zawróciłem ostatnio z tej drogi to odczuwam satysfakcję, że przyczyniłem się zapewne w jakimś stopniu do takiego stanu rzeczy. Już dziewiąty rok wykonuję głównie małe wklęsłodruki ale dzięki ich ilości, bo przekroczyłem już liczbę 400 grawiur, mogę się z pasją zmagać z szalonymi pomysłami będącymi często komentarzami do ludzkich uczuć, pragnień, namiętności, często z przymrużeniem oka.
Czesław Tumielewicz
Hanna Ścisłowska
Historyk sztuki, artysta grafik, muzyk, perkusistka jazzowego zespołu Oczi Cziorne w latach 1989–1992. W dorobku artystycznym ma kilka zbiorowych wystaw zorganizowanych przez Stowarzyszenie Era-Art w Gdyni, m.in. wystawy: „Pokolenia – matki i córki”, zbiorową wystawę malarstwa, tkaniny i rzeźby (Gdyńskie Centrum Organizacji Pozarządowych), Gdynia (2000), „Pokolenia Solidarności” (zorganizowaną z okazji 30-lecia Solidarności, Gdynia (2010). Pisała felietony z dziedziny historii sztuki, m.in. dla czasopism „Sztuka” oraz „Akademia w Mieście”.
W 1994 roku wydała na łamach Wydawnictwa Phantom Press książkę promującą cykl stanowiący o tradycjach kuchni regionalnych. W 2023 roku na rynku wydawniczym na łamach Wydawnictwa Naukowego ArchaEgraph ukazała się monografia autorki „Kościół Matki Bożej Królowej Korony Polskiej w Gdańsku Oliwie. Dzieje, charakterystyka i geneza formy architektonicznej w świetle analizy porównawczej”. Od kilku lat prowadzi blog o sztuce: Jedna sztuka.