Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024
Z tej materii życia człowiek się kształtuje – rozmowa z prof. Kiejstutem Bereźnickim
Sopot, 9.02.2019.
Maria Błażko: Bardzo mi miło Panie profesorze, że zechciał się Pan zgodzić na rozmowę. Możliwość rozmowy z moim ulubionym artystą to dla mnie wielki zaszczyt. Jeśli Pan pozwoli przejdę do pierwszych pytań. W jakim wieku zaczął się Pan interesować sztuką? Na jakim etapie życia stała się ona dla Pana ważna?
Kiejstut Bereźnicki: Muszę inaczej powiedzieć. Miałem wujka, który całe życie zajmował się malarstwem, tak z amatorstwa, ale dochodził do słusznych rozwiązań i on mnie zachęcał. Był to okres zdawania matury, a jednocześnie zaczynałem przygotowywać się do zdawania na uczelnię.
M.B.: Czy w takim razie to wszystko jest zasługą Pana wujka?
K.B.: W domu była atmosfera artystyczna. Mój Ojciec w czasie I wojny światowej, w niewoli niemieckiej, jako oficer rosyjski, próbował malować. Tam jakiś malarz francuski był w tej niewoli, który uczył ich malować. Tak że ta atmosfera gdzieś tam tkwiła. A przede wszystkim wujek zachęcił rodziców, aby mnie do tej uczelni artystycznej skierowali. W czasie wakacji przygotowywałem tą tak zwaną teczkę dopuszczającą do egzaminu no i zdałem egzamin. To był rok 1952. Studia trwały sześć lat tak że w 1958 roku dyplom zrobiłem.
M.B.: Czy zachowały się może obrazy, które namalował Pan, jako pracę dyplomową, albo też ich fotografie?
K.B.: Może coś tam jest. A może te się zachowały, co tuż po dyplomie robiłem. Jedną pracę, z cyklu prac dyplomowych, kupiła koleżanka za sto dziesięć zł, gdzieś w Warszawie ktoś ją ma. Zdjęć prac dyplomowych nie mam. Prace dyplomowe i te, które powstawały tuż po dyplomie były pod wyraźnym wpływem zainteresowań malarstwem francuskim. To wszystko gdzieś tam leży. Ale o czym myśmy mówili? Mówiłem, że w 1958 zrobiłem dyplom, a już dalej postanowiłem malować. Było to trudne materialnie, ale jakoś coś sprzedawałem. Potem zacząłem też sprzedawać jakieś porcelany rodowe. Żeby tylko malować. No i wtedy też były pierwsze wystawy i mój udział w wystawach.
I w sześćdziesiątym roku mój profesor Teisseyre, Stanisław, zaproponował mi asystenturę. No i jak zacząłem pracować na uczelni to tak pracowałem lat czterdzieści sześć.
M.B.: Jaki wpływ na rozwój Pańskiej twórczości miał Pana mistrz i nauczyciel Stanisław Teisserye?
K.B.: Bardzo ważną. Ponieważ prowadził mnie w czasie studiów, a potem dalej obserwował moją działalność po dyplomie, no i potem zaproponował mi asystenturę. Tu był rok sześćdziesiąty. Zaraz na początku dostałem taką nagrodę, z uczelni. Nagroda imienia Piotra Potworowskiego. To było pięć tysięcy złotych. To było dla mnie wtedy bardzo ważne. Taki dalszy podźwig do pracy. No i było dużo wystaw. W niektórych katalogach są te wszystkie wypisy gdzie były wystawy. Ich dużo było. I nagrody…I tak minęło trochę czasu…
M.B.: Jeżeli chodzi o postać Pana mistrza Stanisława Teisserye to frapujące jest dla mnie, że był on hiperrealistą wyrastającym z koloryzmu.
K.B.: Ci prowadzący wyrośli z tego koloryzmu polskiego. To było wiadomo. Może to jakiś wpływ musiało mieć, ale przede wszystkim w czasie studiów robiło się studia z natury. Albo akty, albo martwa natura, jako podstawa. I tak dalej się to toczyło, że potem, jako asystent już ja ustawiałem martwe natury dla studentów. No kiedyś tak próbowałem obliczyć ile ja ich ustawiłem. Dobrych kilkaset na pewno. Tak w ciągu miesiąca to się gdzieś cztery martwe natury chyba ustawiało. W jednym miejscu jedna, a na drugim druga i tak, co dwa tygodnie się zmieniało. I tak. Kiedyś próbowałem odpowiedzieć na takie pytanie jaki to miało wpływ na moje malarstwo. Na pewno z jednej strony ja, jakby ustawiając te martwe natury, realizowałem też w tym pewne moje założenia malarskie, ale też i to co było ustawione wpływało potem na moje obrazy.
(wchodzi Pani Natalia Bereźnicka)
Tu przyszła moja studentka, którą przez parę lat…wtedy już studia, po tym jak ona zaczęła studiować, były pięcioletnie studia…i tak pomagałem jej do tego dyplomu dojść. Tak było?
N.B.: Czy ja wiem?
K.B.: No jak to? Ciągle ci korekty robiłem do ostatniego roku.
N.B.: Tylko mówiłeś – No lepiej, lepiej….
K.B.: No tak. To prawda. Jej wersja…
N.B.: Nic więcej.
K.B.: Lepiej…dobrze, że lepiej, a nie gorzej. No i… tak. To są przypadki trochę też. Taki był przypadek, że asystentka u Teisseyre…jej mąż po dyplomie zdecydował, że oni muszą pojechać do Białegostoku i ona zrezygnowała z tej asystentury, żeby za tym mężem pojechać do Białegostoku. I dlatego miejsce się wolne zrobiło i profesor Teisseyre mi zaproponował. Gdyby oni nie wyjechali, to, to jakoś inaczej by się potoczyło, może bym został asystentem, ale to trochę później…może ktoś inny…I potem, potem…w tym momencie jak zostałem asystentem…przedtem jeszcze, jak byłem studentem u Teisseyre, asystentką była Teresa Pągowska, już nieżyjąca też. Parę lat była i potem i ona została samodzielnym pracownikiem. Dali jej pracownię i wtedy tutaj było wolne miejsce, a ta dziewczynka, koleżanka wyjechała do Białegostoku i w ten sposób ja wszedłem jako asystent na to miejsce. I tak to parę dobrych lat trwało, aż profesor Teisseyre dostał propozycję zostania rektorem w Poznaniu. Wyjechał do Poznania. Proponował mi też, żebym z nim pojechał, ale ja zdecydowałem, że zostanę. U niego tym asystentem byłem co najmniej cztery lata. Jak on wyjechał, to zostałem skierowany do innego profesora, który objął tę pracownię. Do Jacka Żuławskiego, który został jakby przerzucony z prowadzenia malarstwa architektonicznego do prowadzenia malarstwa w pracowni malarskiej. No i tak parę lat byłem asystentem u profesora Żuławskiego. Potem zaproponowano mi samodzielną pracę – malarstwo dla architektów wnętrz i potem zrobiłem docenturę. Potem była tak dziwna sprawa, że pracownię samodzielną, dwóch docentów prowadziło jednocześnie: ja i Maksymilian Kasprowicz, nieżyjący już. W ten sposób jakoś wspólnie tak…i potem już samodzielnie prowadziłem malarstwo. Tak…i tak do emerytury: docent, potem profesor nadzwyczajny i potem profesor zwyczajny, a potem emeryt. Tak że moje związki z uczelnią są bardzo rzadkie w tej chwili. Nie mam tam potrzeby za bardzo być, ale czasem bywam. Ostatnio byłem jak mi tam wręczali Gloria Artis – złoto.
M.B.: To bardzo duże wyróżnienie. Serdecznie gratuluję.
K.B.: To było kilka lat temu. No i co tam dalej? Teraz opowiem o Teisseyre, jaki miał wpływ na nas. On bardzo swobodnie prowadził tą naszą grupę malarską. Bardzo często wyszarpywał jakby nas z całego systemu, tego obowiązkowego, na uczelni i wywoził nas na plenery studenckie, tak że myśmy już ostatni miesiąc przed końcem roku akademickiego to już byliśmy w terenie. Gdzieś tam Wdzydze, takie tam różne miejsca. To było bardzo dobre. To bardzo dobre było. Kontakt z naturą, malowanie pejzaży. Te wszystkie takie próby malarskie to gdzieś mi pozabierali…rodzina…gdzieś to wszystko, gdzieś jest, to co malowałem z natury…u kuzynki…tam, tam…tu nie mam z tego okresu. Tam taki, ale to zaraz pokażę taki ważny dla mnie obraz. Bo on był na jednej z pierwszych wystaw. Tam widać jakie wpływy malarskie były. W tych Pani pytaniach jest pytanie o malarstwo hiszpańskie, francuskie…Cézanne, wczesny Picasso. To wszystko było dla mnie bardzo ważne i to taki właśnie jest okres…
(Profesor pokazuje Portret malarza, 1960 r.)
M.B.: Bardzo piękny, panie profesorze….
K.B.: No tak…nie najgorszy. Na zapleczu gdzieś mam takie martwe natury: jak Braque, jak Picasso…ten cały okres przetapiał się, w tym wszystkim…tak…Tu jeszcze technika była taka mieszana, jeszcze temperę używałem. Pracowało się. Teraz już więcej mam doświadczenia, ale sił mniej. Ale robię…pomału, pomału…kilkadziesiąt obrazów jest w trakcie pracy. A kiedy się to skończy, to nie wiem…Rok, jeszcze dwa, żeby to pokazać może jak będzie jakaś jubileuszowa? Powinna być, w którymś roku. Może w 2020?
M.B.: Wielu artystów wskazuje na jakieś wydarzenie w swoim życiu, które przesądziło o tym, że zaczęli zajmować się sztuką. Czy byłby mi Pan w stanie wskazać wydarzenie determinujące Pańską drogę życiową, drogę artystyczną?
K.B.: Poznanie mojej żony. Bo ja byłem żonaty, mam dwie córki z poprzedniego małżeństwa. Związałem się z obecną żoną i z Sopotem, bo ja mieszkałem w Orłowie. Dostałem przydział na pracownię w Sopocie. Na ul. Marynarzy, w środkowym bloku. Tam miałem pracownię pięćdziesięciometrową. No i to malarstwo już rodziło się dalej w Sopocie. Potem dostałem przydział na jakieś mieszkanie, które zamieniłem z sąsiadem na mieszkanie przy pracowni tak że już było sto metrów, tylko przedzielone klatką schodową. No i to tak trwało to ileś tam lat, ale mojej żonie wydawało się za ciasno. Starała się, aż dostała przydział na taką działkę w Sopocie – na pracownię. Miała do wyboru trzy miejsca. Wybrała tę dlatego, że jej mama mieszkała niedaleko, przy ul. Książąt Pomorskich. No i żonie było tam za ciasno, dostała działkę no to trzeba było wybudować tę pracownię. I to jest to. Trwało to dwa lata. W osiemdziesiątym roku zaczęła się budowa. W osiemdziesiątym pierwszym roku był surowy stan. Jakieś ze dwa lata to ja tutaj w tych surowych murach pilnowałem, spałem no i potem już się tutaj życie przeniosło. Tak…a jeszcze w Orłowie miałem stary domek, stare rzeczy. Tam moja ciocia mieszkała. I potem próbowali nakręcić taki film i ja wymyśliłem z tego Orłowa, że wyprowadziłem ekipę do ogrodu, zbierałem jabłka jakieś….i to wnętrze…i ta moja ciocia staruszka w progu…i wziąłem obraz, chyba nawet ten (Portret malarza, 1960 r.) i go przewiozłem z Orłowa i tu go wprowadziłem do tego domu. No i tak…Tamten domek w Orłowie już jest rozebrany. Córka obok tamtego domu wybudowała dom. I tam sobie mieszkają. A jak tam mieszkałem, jako chłopiec po wojnie, to było pięć działek połączonych. Ojciec przed wojną jakoś te działki zdobywał. Był duży ogród. Maliniak był dookoła. I tam z naturą istniało się. Potem jak już malowałem, to często malowałem w ogrodzie…muzyką się już wtedy zajmowałem też. W ogrodzie wisiał głośnik. Beethovena symfonie…
M.B.: Rozumiem, że gustuje Pan w muzyce poważnej.
K.B.: No tak, tak. Tych płyt jest strasznie dużo, a tam u góry jak widać też całe półki. Taką kolekcję mam od pierwszych…mam taka płytę, zrekonstruowana muzyka starogrecka, na podstawie jakiś tam znaczków, które na jakiejś tam ceramice były zapisane. Spróbowali to zrekonstruować. A tu jest aż do współczesności. Tak…o czym to ja mówiłem? Pytała Pani co mnie kształtowało. Ja muszę powiedzieć co mnie kształtowało. Pyta się Pani dlaczego tak…Trzeba powiedzieć o okresie dzieciństwa. Jeszcze przed Orłowem…okres wojny. Znaczy ja się urodziłem w ogóle w Poznaniu, ale to był przypadkowy ten moment. Przed wojną te cztery lata w Orłowie i potem uciekamy…Ojciec z Mamą i ze mną uciekali przed niemiecką…był poszukiwany, sąsiad uprzedził, że Ojciec będzie poszukiwany na jakiś listach przez Niemców i szybko uciekliśmy na Lubelszczyznę do takiego małego miasteczka. Tam Stryj był kierownikiem stawów rybnych i tam się zadekowaliśmy i dzięki temu Ojciec ocalał.
M.B.: Całe szczęście Panie Profesorze.
K.B.: Potem, potem… Teraz jak była taka wystawa podszedł do mnie sąsiad, okazuje się gdzieś tam z Orłowa, jakoś tam spokrewniony z takim przedwojennym kapitanem. W każdym razie było tych dwóch kapitanów przed wojną – mój Ojciec kapitan rezerwy i tamten. Nie uciekł. Nie wyjechał. Złapali go Niemcy i przeszedł cały Stutthof i ocalał, ocalał…Tak że ja go po wojnie widywałem. Miał dobry numer. Tak….
M.B.: No właśnie. Jeśli chodzi o okres okupacji i czasy drugiej wojny światowej to, chciałam powiedzieć, że dotarłam do pańskich obrazów, które Pan Profesor przekazał do Muzeum Stutthofu.
K.B.: No, oni kupili.
M.B.: I teraz noszą one tytuł „Studium z pamięci” widziałam, że jest to taki cykl.
K.B.: Żona była właśnie przerażona, bo to było w czasie, kiedy ona była w ciąży, ja te obrazy malowałem. To…W tej pracowni na Marynarzy tam one powstawały. Nie wiem taki jakiś…miałem właśnie taką potrzebę…
M.B:. Ale właśnie czy ta potrzeba wynikała z…? Ja wiem, że Pan Profesor był wtedy, w czasie wojny, dzieckiem, ale czy jest jakieś takie wspomnienie, które zapadło Panu szczególnie w pamięć?
K.B.: Wywózka Żydów. To tacy….Dzieci. Nie ma, co mitologizować. Ale na tym podwórku byłem ja-dziecko i żydowskie dzieci. Jeszcze byłem mały, ale już to pamiętam tę wywózkę. Taki jeden tylko fragment. Myśmy mieli taki sklepik, prowadziliśmy tam na rynku. Wystawa sklepowa była pod takim zadaszeniem, deskami jakby. Tam było takie okienko z boku, które można było otworzyć i patrzeć i przez to okienko. Patrzyliśmy jak spędzili na rynek wszystkich Żydów. I taka…Może pierwszy raz to mówię, a może jeszcze raz powiem. I Żydówka zaczęła biec z dzieckiem, z tego zgromadzenia, do bramy. Nie wiem, zapomniała…Niemiec się złożył i strzelił. Ten chłopczyk, który biegł przed nią, gdzieś, pobiegł do tej bramy, a ona już upadła i jeszcze dobił to dziecko niemowlę. No to taki moment…
M.B.: Czy to była taka potrzeba pewnego przepracowania tej traumatycznej sceny?
K.B.: Chyba to się nałożyło. Może nie dbają o nie o te obrazy w tym Muzeum. Raz gdzieś zostały wyciągnięte na jakąś wystawę, trzeba było je odkurzyć. I z tego cyklu taki większy obraz został kupiony do jakiegoś Muzeum w kraju, w Radomiu, czy gdzieś i oni go czasem wystawiają. I tak mi ten okres minął…Coś innego powstawało – Złożenie do grobu. No tak to wygląda. A teraz znowu cofam się w czasie – do okresu dzieciństwa. Robię cykl obrazów z latawcami. Mój kolega Włoch, we Włoszech organizuje festiwal taki latawców. I ja tam byłem z żoną rok temu, czy dwa lata temu. I tak mi to jakoś przyszło – ci chłopcy z latawcami. Zadzwoniłem do niego i mówię słuchaj: w czasie wojny mój Ojciec zbudował mi latawiec. Piękny, piękny był, wielki i pięknie pomalowany…Taki smok był. Tylko nie chciał latać, a ja płakałem. A dlatego mu to mówiłem, bo on, gdzieś tam w intrenecie umieścił, to była pomyłka. Bo ja zrozumiałem, że jego ojciec mu przywiązał latawca do nogi na plaży, jak on miał trzy lata. A on mówi nie, nie to ja przywiązałem mojej córeczce, która miała wtedy też trzy lata. A ta córeczka teraz ma czterdziestkę. I oni przyjadą latem, bo też taki festiwal latawców powstaje w Łebie. I oni przyjadą. Zaprosili tam jedną Polkę. Tam na ten festiwal. Potem oni przyjadą do Łeby, on z tą córką, z Katarzyną. I potem mnie odwiedzą. I dlatego te latawce…Taki jest ciąg. Tam z tyłu jest oparte pięć płócien. To wszystko dzieci z latawcami. Dobrze…To było by tyle…Co robić?
M.B.: Jeśli można przejdźmy może do kolejnego pytania. Czytałam, że fascynuje się Pan sztuką hiszpańską, a w przeszłości szczególnie inspirowała Pana twórczość El Greco. Czy ta fascynacja jest nadal aktualna? I czy interesuje się Pan sztuką również innych hiszpańskich mistrzów?
K.B.: El Greco poprzez Picasso. Wszystko jest w środku schowane. Nad łóżkiem w Orłowie zawsze wisiała taka reprodukcja El Greca, ale to mi się łączyło w taki ciąg – El Greco, Cézanne, Picasso. Ale też cenię, to nie jest nowość, co powiem – też malarstwo holenderskie, a jeszcze wcześniej niderlandzkie, ale też i włoskie i malarstwo polskie dziewiętnastowieczne: Piotr Michałowski, Aleksander Gierymski. Przede wszystkim Ci dwaj.
M.B.: Ale też dużą role odgrywa polskie malarstwo trumienne?
K.B.: Też. Tak, polskie malarstwo trumienne. Ale nigdy takiego formatu sobie nie zrobiłem. Ale i bardzo też byłem zauroczony malarstwem z Fajum. Też powstawały jakieś obrazy. Częściowo w technice woskowej robiłem. Brałem potem żelazko i takie tło żelazkiem gorącym, no i też są takie…
M.B.: A ma Pan Profesor takie właśnie obrazy, które powstały właśnie z użyciem tej techniki?
K.B.: Takich nie mam. Zostały kupione przez jakieś muzea. Kilka takich scen rodzinnych. Jedna w Muzeum w Szczecinie, inna chyba w Warszawie. Ale też próbowałem różne takie montaże. To jest takie małe płócienko. To jest pocięty obraz. Posklejany, osobno, prawdziwe, kartami do gry montowane. Jeden z moich pierwszych.
M.B.: Początek lat sześćdziesiątych? Prawda?
K.B.: Tak, tak…
M.B.: I właśnie ten jedyny pański epizod z malarstwem materii bardzo mi się podoba. Naprawdę. Nie jestem może wielbicielką malarstwa materii, ale ten jest wprost genialny. Może Pan Profesor sprawi, że moje przekonanie się zmieni.
K.B.: Może pójdziemy później na zaplecze, to tam parę płócien stoi z tego okresu. Tu można szukać echa jakiś tam martwych natur Braque, Picasso. No, ale też, jeżeli chodzi o dawne malarstwo to też Chardin mi się bardzo podoba – francuski malarz. Proszę sobie poszukać. No dobra lecimy dalej…
M.B.: Jak ocenia Pan wpływ przedstawicieli Szkoły Sopockiej i sopockiego środowiska na własną twórczość?
K.B.: Myślę, że jakiś wpływ musiał być, może nie taki bezpośredni. Trudno jak się sześć lat studiuje i ma się tych profesorów, to żeby jakiegoś wpływu nie było. Może nie taki bezpośredni. Dostałem dobre podstawy, słuszne – studia z natury. No, ale potem był taki okres otwarcia na zachodnią sztukę. To wszystko było na naszej uczelni i te przemiany samych profesorów były też dosyć gwałtowne. Nie wiem, kto bardziej. Czy studenci? Czy profesorowie? Tak że tak…Tak to było…Nie narzekam…Uważam, że dobrze ten okres wykorzystałem. Tak…co więcej? Dzieci moje. Młodość. Pierwsze zauroczenia. A żona moja, pierwsza, studiowała rzeźbę u Profesora Horno-Popławskiego. Była studentką. No i tak się jakoś połączyliśmy. Małżeństwo trwało siedem lat. No ona mieszka w Orłowie, w tym domu, co córka wybudowała. A tak, jeśli chodzi o rodzinne sprawy, to na dzień dzisiejszy mam pięcioro wnucząt i pięcioro prawnucząt. To trzeba podkreślić. Tak…A w tej chwili mój syn pojechał na narty do Włoch. Ze swoją żoną i moją wnuczką Julką, która teraz się zainteresowała sztukami teatralnymi. A syn kończył u mnie malarstwo, architekturę i kończył grafikę użytkową. I dyplom zrobił właśnie z plakatu na tematy sportowe. Plakat sportowy…Też jakiś czas mieszkał w tamtej pracowni w Sopocie, a potem sobie kupił mieszkanie – duże na tej Redłowskiej Płycie, na takim nowym osiedlu. I tam mieszkają. I będą chyba parę pokoleń spłacać dług szwajcarski. Ale trudno…coś za coś. To tyle na temat moich dzieci. Jedna córka mieszka w Orłowie, druga starsza też zaczęła studia – anglistykę w Poznaniu. W połowie studiów przerwała. Pokazała prace w Akademii. Przyjęli ją na drugi rok studiów. I w końcu skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu. Co więcej…
M.B. Możemy przejść do następnego pytania?
K.B.: Proszę, proszę…
M.B.: Czy udało się Panu stworzyć własną szkołę artystyczną? Czy byłby Pan w stanie wskazać tych swoich uczniów, z których jest Pan szczególnie dumny?
K.B.: Nie, ja już mam zaniki pamięci. No, ale dużo, dużo…kilkaset osób przeszło przez moją pracownię…Kiedyś jak popatrzyłem na radzie wydziału to prawie wszyscy to byli moi dawni studenci, albo na plenerach studenckich ich prowadziłem, albo byli moimi bezpośrednio. Myślę, że jest jakaś ciągłość, jakąś tam rolę odegrałem, jakiś wpływ miałem. Była taka anegdota: radziecka delegacja malarzy zwiedzała naszą uczelnię, potem ja zostałem do nich oddelegowany i on wspominali, że im się za wiele rzeczy nie podobało na naszej uczelni, ale podobały im się ustawione przeze mnie martwe natury. W ten sposób odegrałem jakąś rolę nawet przez to ustawianie. Byli asystenci…niektórzy odchodzili, niektórzy rezygnowali…To się wszystko się płynnie toczyło. Tak że specjalnie nie wyhodowałem. Ale przyniosę coś, jako ciekawostkę. (Profesor czyta dedykację, którą zamieścił jeden z jego studentów – Kuba J. Bezgalski – na portrecie ukazującym Profesora). Tak…co więcej?
M.B.: W Pana martwych naturach występuje wiele elementów codziennych, zwykłych (garnki, karafki, sztućce, sieci, ryby itp.) zestawionych z takimi, które posiadają znaczenie niezwykłe, niecodzienne, np. wanitatywne (czaszki, klepsydry, kości do gry, lustra itp.). Czy ma Pan swoją rekwizytornię? Czy wśród tych rekwizytorów są takie, które nadają szczególny sens Pana obrazom i lubi je Pan malować najbardziej?
K.B.: Dopisać można…Klatka to zawsze może być coś zamknięte, coś otwarte. To samo się na obrazie pojawia. To, co się pojawi – to znaczy, że musiało się pojawić. I tak z obrazu na obraz. Potem się odchodzi…Coś innego. Nie korzystam z przedmiotów konkretnych. Oczywiście, że zawsze na zapleczu są jakieś szkła. Ale tak jak niektórzy koledzy ustawili martwe natury, tak ja buduję je sobie sam. Na tych obrazach pojawiają się też maski. Zobaczymy, co z tego będzie. Między życiem a śmiercią musi być dialog. Cały czas. A czasami pojawia się koza. To muszę opowiedzieć historię kozy…W Orłowie po wojnie mieliśmy kozę. Parę lat koza była. Nauczyłem się doić, kolegom imponowałem, bo kładłem się pod kozą i psikałem sobie mlekiem do ust. To była nasza koza. Potem coś zżarła i trzeba było ją zarżnąć. I ona wraca tak czasem na obrazach.
M.B.: Czy w takim razie ta koza jest jakimś pańskim ulubionym motywem?
K.B.: Czasem się pojawia.
M.B.: To tym samym taki rodzaj sentymentu?
K.B.: Czasami koza, czasami kot, niby piesek, niby kot. Nie jestem naturalistą. Tak że nie wiadomo, co było bezpośrednio z natury, a co z innych obrazów. To się wszystko łączy. U Velazquesa są piękne zwierzęta. Mieliśmy po wojnie psy. Jak miałem 10 lat to wchodziłem do psa do budy. Raz pies, raz ja. Przed wojną był biały pies szpic, więc po wojnie musiał się pojawić biały pies szpic. W Orłowie mieszkaliśmy na ul. Płockiej. Mój Ojciec rozróżniał Orłowo Górne i Morskie. W czasie wojny króliki były. Mam zdjęcie z królikiem. Prowadziliśmy sklepik z narzędziami rolniczymi i z siodełkami. A psa to już chyba piątego mamy w Sopocie.
(wchodzi Pani Natalia Bereźnicka)
N.B.: Pamiętasz wszystko?
K. B.: Tak, tak…nawet więcej.
M.B.: Jednym z cykli obrazów jest cykl pasyjny. Przedstawienia z tego cyklu emanują spokojem i nie epatują okrucieństwem. Znane i cenione przedstawienia Męki Chrystusa w stacjach Drogi Krzyżowej w kościołach Niepokalanego poczęcia NMP na krakowskich Azorach i Opatrzności Bożej w Warszawskiej Wesołej autorstwa Jerzego Nowosielskiego również zostały pozbawione pierwiastka okrucieństwa. Nie jest to podejście typowe w kościele katolickim. Jaki jest Pana stosunek do obrazowania Męki Pańskiej?
K.B.: Po prostu maluje i maluje…Nigdy to nie było jakieś zamówienie kościelne. Ale ostatnio jeden z takich obrazów – reprodukcja – spodobał się proboszczowi i poszedł tam. Tak że trafia to do tych artystycznie świadomych. Władza się zmieniała i czasem ktoś inny przypinał mi odznaczenia. Czołgi jeździły, a ja malowałem…A potem ktoś do mnie przyszedł i powiedział, że BWA się pali. Oczywiście spalił się mój obraz, który był już kupiony przez BWA.
M.B.: Postaci na Pana obrazach niezależnie od tego, czym się zajmują, są pełne uduchowionego spokoju. Jest Pan autorem przejmujących obrazów przedstawiających sceny chrystologiczne, pasyjne, procesyjne. Czy mogę zapytać o Pana stosunek do religii i wiary? Jaką rolę, pełnią Pana zdaniem w życiu człowieka we współczesnym świecie?
K.B.: Wolałbym pominąć ten temat. W ogóle uważam, że całe malarstwo wywodzi z tej tematyki. I ja też podejmowałem to malarstwo, jako dialog z tymi obrazami, które powstawały. Jako wyraz…jako wyraz ludzkich cierpień, przeżyć. Ale potem się okazuje, że zrobili jakąś wystawę, gdzie pokazywali moje obrazy pasyjne. To potem się okaże, że ja jestem malarz religijny. Akurat nie zdążyłem zrobić tej tematyki partyjnej zrobić. Nigdy nie zrobiłem. A kiedy sobie myślałem, że namaluje tę barykadę. Nigdy tej barykady nie namalowałem. Ale namalowałem taką łódź z rybakami – pod wpływem Delacroix i Géricault. A ja taką własną łódź zrobiłem. Tak że tak to wygląda. Tak że ja się wywijam z tego tematu, bo nie będę się ujawniał, jako ateista. Bo ateista, który maluje obrazy religijne, to trochę dziwne.
M.B.: Nie, właśnie nie. Przykładem tutaj może być twórczość profesora Nowosielskiego, który miał w swoim życiu okres zwątpienia, mimo wszystko malował w tym czasie ikony. Więc jeżeli się przejmuje określoną postawę światopoglądową, religijną to nie oznacza, że nie można stworzyć dobrego obrazu religijnego. Właśnie na tym to polega.
K.B.: Dziękuje. Tak…Czytam któryś raz z rzędu opowiadania Boccaccia ,,Dekameron” Nawet ostatnio dziwne rzeczy czytam w ramach włoskiego języka, jakąś encyklikę któregoś z poprzednich papieży. Nie naszego – na temat bezrobocia i nędzy. Czytałem też Pinokia i Alicję w krainie czarów. Tak i co jeszcze?
M.B.: A czy ma Pan Profesor swoich ulubionych poetów?
K.B.: Specjalnie nie mam. Czytałem wczesne wiersze Różewicza i Norwida. Całą tą poezję romantyczną w swoim czasie czytałem.
M.B.: Czy większe znaczenie ma dla Pana podejmowany motyw, temat, czy też ważniejsza lub równie ważna jest dla Pana forma?
K.B.: Jedno wynika z drugiego. To się rodzi jednocześnie. Nie jestem naturalistą. Nie myślę cały czas o przedmiocie, myślę o podziałach. W ogóle nie używam do malowania okularów. A jak rysuje – to czasami używam.
M.B.: Podróże artystyczne z reguły są dla artystów źródłem wielu inspiracji twórczych. Jaką rolę odgrywają one w Pana sztuce i czy może Pan wskazać tę, która była najważniejszym, najtrwalszym źródłem inspiracji?
K.B.: No pomijając krajowe to, jako student byłem Galerii Drezdeńskiej, byłem w muzeach paryskich. Nigdy nie wyjeżdżałem poza Europę. Byłem także w muzeach londyńskich i w Ermitażu. Najdalej byłem na wyspach greckich. Oprócz tego byłem też w muzeum Picassa i Salvadora Dalego i muzeach holenderskich, byłem też w Berlinie. Dwa razy zorganizowaliśmy plenery hiszpańskie. Zawsze lubiłem oglądać obrazy zgromadzone w Muzeum Narodowym w Warszawie – na tym się uczyłem. Mogą być u mnie echa obrazów Makowskiego…
M.B.: Często podejmuje Pan motyw kobiety w czerni. Dlaczego? Kim jest lub kogo uosabia?
K.B.: A tam nigdzie nie napisali?
M.B.: Nie, nie. To znaczy spotkałam z takimi interpretacjami, że ewentualnie jest to pańska babka, praprababka, tak?
K.B.: Babcia. W czasach wojny przyjechała do stryja mojego. Dwa lata była od 1940 do 1942 mieszkała w tym Kocku i ja tam do niej chodziłem. I ona mnie uczyła pacierza, a to, a to…I ona była w takim zakonie półświeckim. Tak że czasem ubierała się w strój zakonny i szła do zakonnic obok. I w takim stroju zakonnym została pochowana. W 1942 roku umarła. Też nie chcę mówić takich szczegółów, ale co może wpłynąć na dziecko…otwarta trumna na cmentarzu. No i Mama mówiła żeby Babcię pocałować….No i pocałowałem Babcię…
(Profesor nagle bardzo głośno chrząka…)
M.B.: W tym momencie trochę mnie Pan Profesor przestraszył!
K.B.: (śmiech) Po to to zrobiłem.
M.B.: O Mój Boże!
K.B.: Już dobrze?
M.B.: Uf….Panie Profesorze…
K.B.: Spokojnie, spokojnie…I potem dwa tygodnie mi się śniła, ta Babcia, jak mnie goniła. A ja uciekałem. No i ją maluję i potem ją malowałem. A ona była wdową. Też są takie zdjęcia jej, z lat dwudziestych, chyba jak umarł jej mąż i ona też jest w żałobie.
Się śmieję…Przestraszyłem dziewczynę…Przepraszam. A gdyby nam zemdlała?
M.B.: Nie, nie. Nigdy nie zemdlałam Panie Profesorze!
K.B.: No dobrze, w każdym bądź razie…To jest wątek tej Babci…Ona miała na imię Michalina. I czasami na obrazie jest napisane, że to portret Michaliny. I taka Michalina wisi na półpiętrze…obraz. Tak że jak będziemy wracać – to pokażę. Jeden z ładniejszych moich obrazów z tamtego okresu. Tak…a ona…Wracamy do wątku Michaliny, ona przed wojną przez zieloną granicę uciekła z Litwy do Polski. Nie chcieli jej Litwini wypuścić. I uciekła. Sprzedała ten swój dworek. Przyjechała do swoich dzieci, do Władysława. Było trzech braci: Ojciec Zygmunt, potem Władysław i Tadeusz. I tak Władysław kończył studia wyższe. Był chemikiem. Został wysłany do Paryża na jakieś stypendium. Wymyślił jakiś nowy materiał wybuchowy. Nowy. I po paru miesiącach napisał list do żony z prośbą o pójście na dziewczynki. A ona się zgodziła, ale w ostatniej chwili mu napisała, że ma się wstrzymać, bo ona przyjeżdża. A ona ważyła sto dwadzieścia kilo. Wsiadła w pociąg i pojechała do Paryża. To jest opowieść o Władysławie, który był mistykiem jednocześnie. I z Ojcem moim takie listy sobie pisali, wymieniali. Na przykład na temat tego całunu turyńskiego. Tamten udowadniał, że on jest autentyczny, a mój Ojciec zaprzeczał. Tak sobie dyskutowali. Mój Ojciec był kapitanem armii carskiej. Bo wtedy przed rewolucją młodzież była wysyłana do szkół oficerskich. I on skończył tą szkolę, gdzieś tam w Rosji, na Kaukazie. I został oficerem, kapitanem potem. I dostał odznaczenie św. Anny, wysokie bardzo, za to…za złapanie herszta bandy w miasteczku. I Ojciec wybiegł z koszar z karabinem, tamten strzelił do Ojca i nie trafił i mój Ojciec go przygwoździł i za to dostał świętą Annę. A potem była wojna. I wojna światowa i Ojciec się dostał do niewoli i w tej niewoli… tam zaczął malować. Powiem taką anegdotę, to nie ma nic wspólnego, co ten, ale… Tam oficerowie rosyjscy i ci angielscy i był Szkot. I ten oficer rosyjski podniósł sukienkę temu Szkotowi. Ten mu dał w twarz. I była wielka awantura. I sąd był taki wojskowy i ten musiał przeprosić. I potem Ojciec się dostał do Polski w latach dwudziestych. Tak że jak tutaj się dostał to już go nie wzięli do czynnej służby tylko do rezerwy i działał w ruchu strzeleckim. I ciągle dostawał nagrody na tych zawodach strzeleckich. W Rosji był mistrzem Kaukazu w strzelaniu. I dalej brał udział w zawodach strzeleckich. Ja to wszystko potrafiłem, jako chłopiec….Jakichś medali cały worek… zostało tam, jakiś pucharek z tamtego czasu…Miał zegarki…Dużo tych nagród. I polował, kiedy mógł. I tak się jego życie potoczyło. Chyba nie tak jak sobie wyobrażał. Okupacja, potem ten powrót tutaj. Jeszcze z tego rozpędu moja Mama parę lat taki sklepik prowadziła – „Wyroby żelazne” jak tam w tym Kocku…A i jeszcze po drodze Ojciec pojechał do Warszawy po materiały do sklepu. Był naiwny, w pewnym sensie, całe życie…I zastało go tam Powstanie. No i po paru miesiącach, drogą okrężną, przez Nowy Targ, Nowy Sącz, pojawił się w tym Kocku. Były takie opowieści, że nie żyje albo, że jest bez nogi… No i cały przyjechał do Kocka. Wszyscy przychodzili, to o tym opowiadał. I jak tylko te tereny zostały wyzwolone, jak to się mówi, to pojechał do tego Orłowa i odbudował ten domek. A ci sąsiedzi, którzy uprzedzili, żeby uciekać, potem zamieszkali w tym naszym domku. No to takie drobne…Jeżeli to się nie przyda to przynajmniej Pani sobie posłucha…
M.B.: To wszystko jest bardzo, bardzo ważne.
K.B.: Z tej materii życia człowiek się kształtuje.
M.B.: Odnoszę wrażenie, że w Pana obrazach przedstawiających kompozycje wielofiguratywne nie zachodzi interakcja pomiędzy postaciami. Są one skupione na swoich czynnościach, często są zwrócone w bok lub patrzące wprost na widza. Wypełniają przestrzeń płótna, lecz nie ukazują wzajemnych relacji. Czy od dramatu rozgrywającego się pomiędzy samymi postaciami ważniejsze jest dla Pana sprowokowanie relacji pomiędzy odbiorcą a przedstawioną postacią?
K.B.: Nie wiem, jakie to są relacje. No nie. To tak to wygląda. Może przy okazji zobaczymy te pierwsze obrazy?
M.B.: Dobrze. To będę musiała przerwać nagrywanie …
K.B.: To może potem? Żeby nie demontować tego warsztatu pracy.
M.B.: Historycy sztuki zwracają uwagę, że w Pańskiej twórczości rozwiązania formalne dominują nad emocjami. Czy tak jest również w Pana odczuciu? Jeśli tak to, dlaczego tak się dzieje?
K.B.: Nie wiem. Te emocje są gdzieś ukryte w środku. Nie ma tu jakiś gestów. No nie wiem…emocje….Jak postać trzyma kozę na sznurku to ona musi patrzeć na tę kozę czy nie musi? (śmiech) Tak….
M.B.: No dobrze. To teraz będzie takie pytanie filmowe. Kolejne części Dekalogu Krzysztofa Kieślowskiego łączyła tajemnicza postać (grana przez Artura Barcisia) interpretowana jako: świadek wydarzeń, anioł, wysłannik Boga, sumienie, przeznaczenie. Na wielu Pańskich obrazach pojawia się postać chłopca o wyrazistych oczach i w charakterystycznym nakryciu głowy (wysoka furażerka). Czasem jest to portret, a czasem chłopiec pojawia się, jako jedna z postaci większego przedstawienia. Czy postać ta ma swój pierwowzór i czy przypisuje mu Pan jakąś szczególną rolę?
K.B.: To ja jestem. Z czasów wojny. A ja miałem taką furażerkę. Po prostu miałem takie nakrycie głowy. No kiedyś ją zgubiłem, gdzieś za miasteczkiem, jak wracaliśmy z jakiegoś lasu. I przysiadłem się na jakieś furze. I kurczę, jacyś inni koledzy zrzucili mi tę czapkę, gdzieś na drodze rzucili. Po paru dniach ktoś mi przyniósł tą czapkę. Tak. O tyle czapka była znana. Byliśmy na grzybach, a nagle samoloty nad tym lasem zaczęły ….ale bomb nie zrzucili. Jakieś kobiety były…My byliśmy i samoloty…No…Potem było gorzej. Była taka…takie przedstawienie…w tym czasie tak zwane podziemie polityczne lasu…podziemi, ci z lasu zajęli miasteczko, zajęli miasteczko…Uciekliśmy z tego przedstawienia. My uciekliśmy na strych. Co ma być, co to będzie. W pewnym momencie leżymy na tym strychu, tak wąsko było… leżymy tam…otwierają się drzwiczki, ktoś zajrzał, nie zauważył i się cofnęli… A my po paru godzinach wyszliśmy stamtąd i do domu przez rynek… Taki jeden mnie pogłaskał po głowie. Tak to było. Parę osób rozstrzelali, strzelali do portretów, a jeden z tych rozstrzelanych nich to był ojciec kolegi, któremu ja pomagałem się uczyć. Taki wysoki był. W klasie trzeciej, a on miał chyba z piętnaście lat. A jego ojca, który był jakimś sekretarzem tej nowej władzy – rozstrzelali. To był taki wątek furażerki. Wątek furażerki…
Dlatego taki chłopczyk się pojawia, jako zapis czasu. Na ile to jest do odczytania to nie wiem…Można to odczytać w tonacji, jako rodzaj skupienia zatrzymania się w tych portretach…no, bo jak inaczej? Malarstwo nie opisuje nie pisze to to. To wszystko w środku jest wszystkie przeżycia. No tak to było. A tu Ojciec ten domek odbudował, dobudował pięterko. To takie niskie, co się potem okazało bardzo słuszne, bo on miał doświadczenia wschodnie. Bo potem przyszły te tak zwane trójki mieszkaniowe, żeby dokwaterować. Potem to już było metr osiemdziesiąt najwyżej. I się potem okazało, że to nie spełnia jednak tych warunków. Nie dokwaterowali nam. Dzięki temu Mama z Ojcem mieszkali potem na tym pięterku, a ja z ciocią na dole. Ale coś innego chciałem powiedzieć. Ojciec potem w monopolu tytoniowym pracował i potem otworzył sklep monopolowy w Orłowie na ulicy, tam jakaś, nie pamiętam… równoległa taka do torów kolejowych. I tam sklep monopolowy. Ojciec był kierownikiem tego sklepu. A potem przyszła grupa, nowe podziemie polityczne. I pieniądze… I ostatnim momencie jak już tutaj nic nie było oni wychodzili i zobaczyli, że na pawlaczu coś tam schowane…zabrali jakieś kartony…kartony z papierosami. I uciekali gdzieś potem przez Orłowo do tych lasów do Wielkiego Kacka. Tam gdzieś ich kiedyś złapali. Tak że tak to było. Jak to jest teraz politycznie opisane to ja nie wiem czy… to było normalne. Szefem tej grupy później się okazało, że był szef jakiegoś sklepu spożywczego z naprzeciwko tego, który moja Mama prowadziła na rynku. Tak…Jedziemy dalej.
M.B.: Tak. Krytycy często wypowiadają się na temat Pana malarstwa. Czy spotkał się Pan z takim sposobem zakwalifikowania pana sztuki, z którym nie może się Pan zgodzić?
K.B.: Nie pamiętam. Chyba nie. Nie pamiętam. Może nie było. No tak to wygląda…
M.B.: Czy śledzi Pan losy swoich obrazów? Dokąd trafiają? Czy w większości znajdują się w galeriach, muzeach czy też u prywatnych kolekcjonerów?
K.B.: W muzeach było dosyć dużo kupowane. W różnym okresie…trochę było prywatnie. Tak i tak. Parę gdzieś tam zagranicę…To jacyś Hiszpanie kupowali.
M.B.: A właśnie jak już jesteśmy przy Hiszpanii ….
K.B.: Jakoś odczuwali hiszpańskość tych obrazów. Było coś takiego, ale to był początek lat siedemdziesiątych. A jak byłem na plenerze w Hiszpanii to nie malowałem tylko myśmy zwiedzali te muzea. No coś tam może rysowałem.
M.B.: Czy te obrazy z cyklu Karnawały i Procesje stanowią pokłosie podróży do Hiszpanii? Bo procesje karnawałowe są dość popularne w Hiszpanii.
K.B.: Może….Nie bezpośrednio. Tak jakoś, tak miałem…Jakoś się tak budowało w obrazach. Czasami gdzieś tam wraca…To wszystko leży. No…Nie zamęczymy się?
M.B.: Nie, jeśli można, ostatnie pytanie Panie Profesorze.
K.B.: Dobrze.
M.B.: Zamkniemy też akcentem filmowym. W filmie „Koneser” w reżyserii Giuseppe Tornatore znakomity marszand i kolekcjoner w swojej rezydencji ma ukryte pomieszczenie – galerię obrazów przedstawiających portrety kobiet. Jakie obrazy kolekcjonowałby Pan najchętniej? Czy byłby mi Pan w stanie wskazać swojego ulubionego artystę lub tematykę malarską.
K.B.: Nie kolekcjonuję obrazów. Ale przypadkowo mam parę obrazów innych kolegów z plenerów – Dudy-Gracza i Mazusia. Mam taki obraz Dudy-Gracza na górze. Potem pokażę jak będziemy u góry. Wiele lat temu na plenerze w Gnieźnie namalował moją żonę, z moim synkiem na rączkach a ten synek ma teraz trzydzieści osiem lat. Tam miał może dwa, może trzy. I drugi taki mój portret bardzo udany. Te dwa wiszą u góry. Mazuś czasem zadzwoni znaczy, że żyje. Ciekawy ten Mazuś, trzeba go docenić w swoim czasie. A tak to nie. Nie zbieram…No i mam trochę moich obrazów. To, co żona powie, że to ma wisieć to wisi.
O bokiem weszła. Ta też cwana. Cwaniaczka. No, co jest? Kto Cię tu prosił?
Bo jest taki kolega, z którym jeździłem na plenery – Ryszard Patzer. I jego obraz wisi gdzieś we wnęce. Taki ładny. Ładny pejzaż taki namalował. To go sobie wybrałem. No to było tak mniej więcej czy jeszcze coś?
M.B.: Jeszcze jedno krótkie pytanie. Ostatnie – obiecuję.
K.B.: Dobrze.
M.B.: Bo wspomniał Pan, Panie Profesorze o Dudzie Graczu. I gdzieś przeczytałam, że był pańskim przyjacielem. I teraz moje pytanie brzmi…
K.B.: No, na plenerach byliśmy wspólnie. On miał nawet takiego szofera, który rzeczy mu woził. To ja czasem podrzucałem mu obrazy z jednego pleneru na drugi. Bo ja miałem taki okres, że zaczynałem malować obraz na jednym plenerze, a na trzecim go kończyłem. A ja mu też recenzję pisałem do profesury. On zrobił ten przewód. Bardzo ważny dla niego. Bo przedtem to go ścinali. Wcześniej w Krakowie go ścięli, ale nasza uczelnia mu to zrobiła. W porządku. Tak że dostał, zdążył, tą swoją… przed zejściem śmiertelnym. Myśmy jeździli na plenery do Łagowa. Tak że kiedyś prywatnie pojechał tam zrobić plener i tam umarł – Duda Gracz. Ale na innym plenerze zdążył namalować obraz. Koleżanka w centrum…z jednej strony ja trzymam pory, a inny malarz biedną rzodkieweczkę. Taki jest obraz – do zobaczenia. No dobrze.
M.B.: Czy są w twórczości Dudy Gracza takie elementy, które są również ważne dla Pana, Panie Profesorze?
K.B.: Nie. Nie było takich. On bardziej anegdoty z tymi biskupami… Nie to była moja babka i koniec i nic więcej. On bardziej bezpośrednio sięgał do pejzażu polskiego…Piotr Michałowski i tych paru innych. A tak bezpośrednio tym nostalgicznym pejzażem się nie zajmowałem. Ale na studiach to ja musiałem malować pejzaże.
M.B.: Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę i poświęcony mi czas.