Ukazuje się od 1946 w Krakowie, a następnie w Warszawie jako PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY, od 1974 SZTUKA, Rok (58) XXX | Wydanie internetowe Rok (5) SZTUKA 2024

sztuka } Prezentacje

Wilhelm Kotarbński

Karolina Sierszulska 24.9.2021

Wilhelm Kotarbiński, malarz zapomniany. Jego dzieła uległy rozproszeniu lub zniszczeniu podczas I i II wojny światowej, a sam Jerzy Malinowski, autor Malarstwa polskiego XIX wieku, poświęca Kotarbińskiemu zaledwie kilka stron, być może z braku większej ilości źródeł.

Nietuzinkowy, bardzo utalentowany, potrafiący dopasować się, a może nawet wyprzedzać nadchodzące, rodzące się w głowach niektórych artystów prądy. Z pewnością potrafił też czerpać wiele z nauki mistrzów. Robił to, ucząc się w Akademii św. Łukasza, gdzie malował sceny rodem z antycznej Grecji i Rzymu. Zacznijmy jednak od początku. Wilhelm Kotarbiński urodził się w Nieborowie (pod Łowiczem) w 1849 roku, będąc drugim synem Leokadii z d. Wejsflok oraz polskiego szlachcica Aleksandra Kotarbińskiego, który w ówczesnej guberni warszawskiej, a dokładniej w dobrach nieborowskich rodu Radziwiłłów pełnił funkcję rachmistrza. Młody Wilhelm ukończył gimnazjum w Warszawie, gdzie studiował przede wszystkim języki klasyczne, takie jak greka czy łacina oraz poznawał kultury starożytnej Grecji i starożytnego Rzymu. Później, od roku 1867 kształcił się w Klasie Rysunkowej, również w Warszawie, pod kierunkiem Rafała Hadziewicza. Owa szkoła otwarta została w 1865 roku w miejscu Szkoły Sztuk Pięknych, którą władze rosyjskie zamknęły rok wcześniej. Tam, Wilhelm mógł poznać o kilka lat starszego Maksymiliana Gierymskiego, a jego nauczycielem mógł być, między innymi, Chrystian Breslauer. Malarskiemu kształceniu sprzeciwiał się ojciec Aleksander. Jednak nic to, gdyż Wilhelm, pożyczywszy pieniądze od wuja, wyjechał do Włoch, będąc jednocześnie stypendystą Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Nie posiadamy jednak na ten temat więcej informacji, dzięki, którym można by stwierdzić dlaczego w Rzymie dotknęło go takie ubóstwo. Kontynuował swoją naukę, jak zostało to już wcześniej napisane, w Akademii św. Łukasza, pod okiem Francesca Podestiego, jednego z czołowych, włoskich malarzy 1. połowy XIX wieku. Nie mniej jednak, nie był to dla artysty łatwy okres, gdyż żył wówczas bardzo biednie, nie miał za co jeść ani pić, a głodny chodził nawet i kilka dni. Zdarzyło się, więc, że musiał ukraść jakąś bułkę, a wody napić się z miejskiej fontanny. Dosięgnęła go skrajna bieda, nie mówiąc już o warunkach w jakich przyszło mu żyć – w jego lokum nie znajdowało się nic prócz stołu, połamanego krzesła i pogryzionego przez myszy manekina. Sypiał na prześcieradle, które przywiązywał do nóg odwróconego stołu. Takie życie doprowadziło do tego, że Wilhelm zachorował na dur powrotny, którego bakterie przenoszone są przez wszy odzieżowe i kleszcze. Został jednak wyleczony przez lekarza o rosyjskich lub nadbałtyckich korzeniach oraz dwóch rosyjskich braci-malarzy Aleksandra i Pawła Swiedomskich, którzy długo pozostali przyjaciółmi artysty. Wkrótce także Wilhelm podjął pracę u braci w pracowni na Polu Marsowym.

Jak już zdążyłam nadmienić, artysta tworzył dzieła o tematyce antycznej, co rozpoczęło już na poważnie jego karierę malarską, a działo się to po studiach w rzymskiej akademii, którą to ukończył wyróżniony medalem. Wówczas, prawdopodobnie już w swojej pracowni przy Via di San Basilio, zaczął udzielać odpłatnie lekcji młodym artystom, między innymi Marii Baszkircewej, ukraińskiej malarce i rzeźbiarce, a także otrzymywać zasiłek od Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, dzięki czemu mógł bardziej zadbać o siebie i swoje życie. W okresie tzw. rzymskim, twórczość Wilhelma jest bardzo mocno podporządkowana kanonom malarstwa akademickiego. Charakterystyczne cechy to: warsztatowa doskonałość artysty, bogata kolorystyka i niuanse światłocieniowe, a także dekoracyjna forma i dbałość o koloryt.

Jednym z pewniejszych dzieł okresu rzymskiego jest, jakżeby inaczej, obraz Uliczka w Rzymie, wykonany ok. 1880 roku. Płótno w kształcie stojącego prostokąta ukazuje pełną życia i gwaru, włoską uliczkę. Prawdopodobnie podglądamy scenę życia codziennego dziejącą się na dziedzińcu jednej z kamienic, sądząc po widocznym z lewej strony obrazu wyjściu na ulicę. Nie wpada tam buchające żarem, południowe słońce, a postacie mogą skryć się na chwilę w chłodnym cieniu murów. Tłem całej sceny jest budynek, do którego prowadzą schody wychodzące na pierwsze piętro. Nad przejściem prowadzącym na ulicę, w którym przy niewielkich straganach tłoczą się ciemne, schowane w cieniu sylwetki postaci, znajduje się zadaszony, pełen roślinności taras, a nad nim zagracony meblami balkon. Powyżej otwartych drzwi do kamienicy widoczne jest okno, które zakończone zostało półkoliście, przepołowione kolumienką i wykończone zdobnym detalem. Na pierwszym planie ukazuje się Nam kobieta o śniadej karnacji, niosąca dwa koszyki, odchylająca jakby ze zmęczenia głowę. A może to nie zmęczenie, może usłyszała jak sprzedawca przy straganie zawołał „Świeże i pachnące cytryny prosto z Sorrento!” i odwróciła głowę, by nadstawić ucho na głos mężczyzny. Po jej lewej stronie, tuż pod schodami, znajduje się grupa ludzi. Stojąca, ubrana w żółtą spódnicę kobieta rozmawia z drugą, która prawdopodobnie trzyma na rękach dziecko. Za nimi znajdują się jeszcze dwie postacie, a w tle, schowany delikatnie we wnękę kamienicy, widoczny jest kolorowy kram. Na schodach zatrzymała się kobieta, być może by zerknąć co dzieje się na placu. Obraz w całości utrzymany jest w chłodnych barwach, szarościach budynku i oliwkowych karnacjach postaci. Ciepła dodają bijące z wyjścia na ulice, złocące się promienie słońca oraz kolorowe szaty kobiet. Scena zdaje się być zatrzymana w czasie, ma się wrażenie, że kobieta z koszami wcale nie drgnęła po tym, jak mężczyzna skończył wołać. Kompozycja zatem jest bardzo statyczna, jednak sposób w jaki została namalowana, a mianowicie drgające bez ustanku plamy barwne, większe lub mniejsze, bo takimi posłużył się malarz, wcale nie dodają jej ekspresji. Jest to dość przytłaczający obraz, jakby mury kamienicy napierały ze wszystkich stron, niefortunnie osaczając postacie.

Pierwsze swoje prace Kotarbiński wystawił w wiecznym mieście oraz we Lwowie. W Rzymie poznał również jednego z najsłynniejszych malarzy epoki – Henryka Siemiradzkiego, z którym zaprzyjaźnił się, choć z pewnością, pisząc za Joanną Tomalską-Kosińską, jednocześnie rywalizując z autorem Pochodni Nerona. Nie jest to dziwne, gdyż cytując Malinowskiego „Analogie z obrazami Siemiradzkiego wykazuje [właśnie] twórczość Wilhelma Kotarbińskiego”. Wtedy też Kotarbiński zaczynał stawać się coraz bardziej popularny, a jego twórczość zaczynała osiągać coraz większe uznanie, dzięki temu interesowała się nim coraz większa liczba protektorów. Obrazy Ucieczka do Egiptu i Męczeństwo św. Kaliksta zakupił Józef Strossmayer, biskup Dikovaru, kilka dzieł nabył również Sefer Pasza (W. Kościelski). Według Tomalskiej-Kosińskiej, Wilhelm spędził w stolicy Włoch ok. 17 lat (1872-1888), po tym czasie wrócił do kraju, do zakupionego przez siebie majątku Kalsk koło Słucka (obecnie na Białorusi), w tym samym roku również się ożenił. Dlaczego opuścił włoską sielankę wzrastającej popularności? Otóż dlatego, iż postanowił, razem z malarzami rosyjskimi, wykonać zamówienie w postaci fresków we wnętrzach soboru św. Włodzimierza w Kijowie. Nie kto inny, ale właśnie bracia Swiedomscy zaprosili go do tego projektu. Przyjaźń ta zaowocowała różnymi współpracami artystycznymi, między innymi Kotarbiński na obrazie Pawła Swiedomskiego Ulica w Pompejach namalował postacie niewolników. Wiele wówczas tworzył obrazów i fresków dla okolicznych kościołów czy cerkwi. Często wyjeżdżał również do Kijowa, pomieszkując w hotelach, a przez pewien czas także przy Andrijewskim Zjeździe, który był najstarszą ulicą Kijowa, przy której mieszkał między innymi Michaił Bułhakow. Jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą większą pracą zespołową Naszego Artysty we wspomnianym Kijowie, było wykonanie malowideł w cerkwi pw. Św. Aleksandra Newskiego, przy której Kotarbiński pracował między innymi z Pawłem Swiedomskim. Jak już było wspomniane, powodem przybycia Wilhelma do Kalska był projekt wykonania dekoracji malarskiej w soborze św. Włodzimierza w Kijowie, który tworzył wspólnie z braćmi Swiedomskimi oraz innymi, uznanymi artystami rosyjskimi – Wiktorem Wasniecowem, Michaiłem Niestierowem, Michaiłem Wrublem, Mykolą Pymonenką i Wiktorem Zamirajłą. Samemu Kotarbińskiemu przypisuje się autorstwo fresków, które nawiązywały do Księgi Rodzaju, sceny opowiadające o stworzeniu na przykład słońca, księżyca i gwiazd, znalazło się tam również Przemienienie Pańskie. Namalował także kilka lub kilkanaście obrazów razem z Pawłem Swiedomskim, według Maryny Drobotiuk było to 18 obrazów i 84 wizerunki postaci. Nie należy jednak do prostych zadań ustalenie autorstwa konkretnych malowideł, gdyż większość dzieł nie jest sygnowana. Kotarbiński jest również autorem wielu malowideł ściennych i plafonów w salonach rezydencji zamożnych rodów Kijowa, Moskwy czy Petersburga. W 1890 roku przystąpił do Towarzystwa Malarzy Południoworosyjskich, które załażone zostało przez Wiktora Wasniecowa, Adriana Prachowa i Iwana Raszewskiego. Celem Towarzystwa stało się organizowanie w Kijowie corocznych wystaw malarstwa. Trzy lata później, razem z Władysławem Galimskim, Janem Stanisławskim, Eugeniuszem Wrzeszczem i Janem Ursynem-Zamarajewem, Wilhelm stworzył Towarzystwo Malarzy Kijowskich, doprowadziło ono, dzięki szkole malarstwa i rysunku oraz wystawom do odrodzenia polskiego życia artystycznego w tym mieście.

Szczytowy okres sławy Kotarbińskiego przypadł na lata 1898 – 1899, wówczas publiczność, ale także krytycy podzielili się na zwolenników Kotarbińskiego i Siemiradzkiego, zatem został osadzony wysoko na podium. Stał się również ulubionym malarzem cara Mikołaja II Romanowa. W 1915 roku uzyskał tytuł akademika nadany mu przez Cesarską Akademię Sztuk Pięknych „za zasługi w dziedzinie malarstwa”. Trudne lata I wojny światowej, rewolucji rosyjskiej i październikowej spędził w Kijowie, mieszkał tam do końca swojego życia. Po zakończeniu wojny w 1918 roku, Wilhelm chciał powrócić do ojczyzny, rozpoczął już nawet wysyłkę swoich płócien do Polski, które jednak nigdy do niej nie dotarły, podobnie jak sam artysta. Według Marcina Gocha „zmarł w zapomnieniu i w biedzie”, będąc jednak pod opieką przyjaciół. Przyczynami śmierci stały się, związana z wiekiem, miażdżyca oraz dur rzekomy.

Twórczość Wilhelma Kotarbińskiego obejmowała rodzajowo ujęte, często na tle południowego pejzażu, sceny z Biblii oraz antycznej Grecji i Rzymu. Cytując Jerzego Malinowskiego „Ich »dekadencka« tematyka łączyła się z dekoracyjnym potraktowaniem obrazu, intensywnym kolorytem o płasko kładzionych plamach barw i kontrastowym sztucznym oświetleniem oraz stylizacją form”. Kotarbiński był pod wpływem Matejki, Kaulbacha i Makarta. „Wcześnie pojawiły się u artysty zapowiedzi sztuki końca wieku – na obrazie Gondola, patrząc na kształt łodzi, który tworzy wijąca się, jakby secesyjna, linia”. Około 1895 roku artysta zaczął tworzyć sztukę powiązaną z symbolizmem o tematyce fantastycznej z elementami folkloru i wierzeń Ukrainy, a także nastrojowe pejzaże i nokturny. Jako, że właśnie na takie dzieła, na przełomie wieków, istniało duże zapotrzebowanie, artysta zaczął zaspokajać gusta bogatego mieszczaństwa, malując na zamówienie wiele replik swoich obrazów. To bardzo odbiło się na poziomie artystycznym prac, a według opinii krytyków zamienił się on z malarza na dekoratora i zaprzepaścił swój talent. Większość jego dzieł dzisiaj znajduje się poza granicami kraju: w Moskwie, Leningradzie, Zagrzebiu. Najwybitniejsze dzieła Wilhelma wykonane zostały techniką olejną. Jako podobrazia używał on deski, ale tworzył również na papierze techniką akwarelową czy lawowanego tuszu.

Obraz Wenecka serenada z roku 1881, to w przypadku Kotarbińskiego nie jednorazowe ujęcie pływających na łodzi czy też gondoli postaci. Dzieło przedstawia, jak sam tytuł wskazuje, wenecką serenadę, wykonywaną na powoli dryfującej gondoli. Przed widzem rozpina się długa i wąska łódź, prowadzona przez wysokiego mężczyznę – gondoliera – stojącego na jej końcu, po prawej stronie. Trzyma on w dłoniach wiosło, które pozwala na sterowanie łodzią. Szczęśliwymi uczestniczkami tej podróży są, jak się zdaje, dwie znudzone kobiety, którym przygrywają weneckie serenady dwaj młodzi mężczyźni. Dziewczyny wygodnie ułożone na łodzi, ubrane w różowe i turkusowe suknie, zastygły bez ruchu. Jedna z nich opiera głowę na ręce, w geście, oczywiście, zainteresowania, druga spuściła głowę. Młodzi mężczyźni melancholijnie poruszają się w takt granej przez siebie muzyki, delikatnie szarpiąc struny harfy i mandoliny, i maślanie wlepiając wzrok w dziewczęta. Łódź usłana została tkaniami, które wręcz się z niej wylewają. Wokół roztańczyły się białe mewy, a woda przybrała kolor turkusu. W tle rozpościera się zamglona architektura Wenecji i zanikający horyzont. Obraz jest spokojny i statyczny. Przeważa niebieska, chłodna kolorystyka z delikatnymi akcentami cieplejszych barw. Klimat obrazu jest raczej ponury niż romantyczny. Kompozycja w przypadku tego obrazu jest otwarta, niczym nieskrępowana. Podobnie, lecz w mniejszym stopniu, jak w przypadku Uliczki w Rzymie, plamy barwne zdają się drgać, na przykład we fragmentach wody, jednak wizerunek postaci został oddany z większą dokładnością i dbałością o szczegóły.

Jak można stwierdzić, Wilhelm Kotarbiński był i jest zaskakującą postacią. Wówczas, dlatego, że miał niezwykły talent i potrafił wyprzedzić tworzące się dopiero koncepcje; teraz, dlatego, że przez cały ten czas był artystą zapomnianym, daleko za czołowymi nazwiskami XIX wieku. Kiedy w końcu można przyjrzeć mu się z bliska, ba! wreszcie można docenić kunszt jego sztuki.

Polecamy

Relacja z otwarcia MSN-u i kilka osobistych refleksji

“To nie karnawał ale tańczyć chce i będę tańczył z nią” – ten krótki cytat z Republiki dość trafnie określa mój nastrój po spędzeniu kilku ostatnich dni w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Von Klinkoff

Nickita Tsoy

Rozmowa z malarzem